piątek, 28 lutego 2014

Rozdział III.

     Czuję szepty wokół i uchylam powieki. Obraz jest niewyraźny. Chcę powędrować dłonią do oczu i je potrzeć, lecz moje ręce zdają się być zupełnie obojętne na rozkazy głowy. Podobnie jak i całe ciało. Nie pozostaje mi nic innego, jak dokładnie wsłuchać się w rozmowę.
     - Ale... nią... wszystko... porządku? - jak na złość mój słuch także płata mi figle i wcale mi się nie podoba. Chociaż i te urywki wystarczają mi, by utożsamić głos z jego właścicielem. Tym razem jeszcze bardziej wysilam się, by chociaż złapać ostrość, bądź ruszyć palcem u stopy. Gdybym tylko mogła, zaczęłabym płakać. Peeta tu jest, a ja nie mogę niczego powiedzieć!
     - To tylko zdenerwowanie, za dużo emocji jak na jeden dzień. Zaraz podamy jej środek na uspokojenie, bo jej tętno jest zbyt wysokie. Nawet we śnie - mówi kobiecy głos, a tym razem słyszę już całą wypowiedź. Do diaska, zaklinam w myślach i mentalnie zaciskam zęby. - Musi odpoczywać. Ale zapewne jutro będziesz mógł odwiedzić ją ponownie - to ostatnie zdanie, jakie słyszę, bo znów zapadam w sen. Ostatnim momentem, który pamiętam jest blond grzywa pochylająca się nad moim ciałem i całująca mnie w czoło.
   
     Otwieram oczy, jest środek nocy. Wstaję z łóżka i podchodzę do sąsiedniego. Patrzę na śpiącą blondynkę z uśmiechem i głaszczę jej policzek. Następnie zwracam wzrok ku trzeciemu łóżku, szerszemu, na którym teraz śpi samotnie mama. Wyglądam za okno. Widzę słońce, gdy jest już ponad horyzontem. Szybko się przebieram i przechodzę do kuchni. Zastaję tam mężczyznę i obdarowuję go najszerszym i najpogodniejszym uśmiechem, jakim mogłabym go obdarzyć.
     - Pora na pracę, słoneczko. Jesteś gotowa? - w odpowiedzi tylko kiwam głową i zarzucam na ramię torbę myśliwską taty. Szybko chce mi ją odebrać, ale ja tylko uciekam, upierając się, że przynajmniej raz ja chcę ją ponieść. W końcu mi ulega. Torba nie jest wcale taka ciężka, spokojnie daję jej radę. Po dziesięciu minutach z kanapkami w dłoniach, razem z mężczyzną wychodzę z domu i kieruję się w stronę kopalni.
     - Czy chcesz, czy chcesz pod drzewem skryć się? - tato zaczyna śpiewać moją ulubioną piosenkę, więc szybko do niego dołączam. - Tu zawisł ten, co troje zginęło z jego mocy. Dziwnie już tutaj bywało, nie dziwniej więc by się stało, gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy - kończę równo z tatą i uśmiecham się szeroko. Wokół nas pojawiają się kosogułki i kontynuują śpiew pierwszej zwrotki. Robotnicy, którzy zmierzają w tę samą stronę cichną, by wysłuchać ptaków. Pamiętam, że gdy tato śpiewa, wszystkie ptaki najpierw cichną, a potem śpiewają po nim.
     Dochodzimy do kopalni. Otrzymuję kask, podobnie jak mój tatuś i razem schodzimy po schodach w najgłębsze korytarze kopalni.
     - Czy chcesz, czy chcesz pod drzewem skryć się? - znów słyszę śpiew taty. Śmieję się cicho i kontynuuję razem z nim. - Choć trup ze mnie już, uwolnię cię od przemocy. Dziwnie już tutaj bywało, nie dziwniej więc by się stało, gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.
     Tym razem podśpiewują górnicy, którzy schodzą razem z nami. Chwytam kilof w obydwie ręce. Jest zbyt ciężki, bym zdołała go utrzymać tylko w jednej. Tym razem to ja zaczynam trzecią zwrotkę, lecz mój tato dołącza po drugim wersie.
     - Czy chcesz, czy chcesz pod drzewem skryć się? Tu do mnie miałaś zbiec, żeby uniknąć przemocy. Dziwnie już tutaj bywało, nie dziwniej więc by się stało, gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.
     Znów chichoczę i wbijam kilof w kawałek skały. Robię w niej małą dziurkę i nagle słyszę dziwny pisk. Jakby jakiś gaz się zaczął skądś wydobywać. Widzę, że mina na twarzy mojego taty rzednieje, a ja szybko się cofam, kiedy czuję eksplozję. Kaszlę, próbując pozbyć się pyłu z przewodu oddechowego, jednak to nie działa. Zostałam sama, oddzielona od taty i innych pracowników ścianą skał i kamieni. Oni zaraz uciekną, a ja tutaj zostanę. Kompletnie sama. Resztkami sił śpiewam ostatnią zwrotkę i już rozumiem, dlaczego mama zakazała śpiewać tę piosenkę. Przynosi zło, nieszczęście.
     - Czy chcesz, czy chcesz Pod drzewem skryć się też? W naszyjniku ze sznura u boku mego nie czekaj pomocy. Dziwnie już tutaj bywało, nie dziwniej więc by się stało, gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy - tym razem odpowiada mi tylko cisza, a ja sama umieram. 




     Budzę się z piskiem i natychmiastowo przywracam się do pozycji siedzącej. Gęsia skórka opanowała moje całe ciało. Zaczynam się nerwowo rozglądać na boki w poszukiwaniu ukochanego, nigdzie jednak go nie ma. Dopiero teraz, kiedy zaczynam sobie uświadamiać, że to tylko zły sen, orientuję się, że znajduję się w moim starym pokoju w penthousie, w którym razem z Haymitchem i Peetą zamieszkiwaliśmy podczas naszych igrzysk. Wzdycham głośno i ponownie opuszczam się na poduszki, by poszukać węchem zapachu blondyna, jednak pościel jest świeża i czuję tylko proszek do prania. Zrezygnowana, zwalam się z materaca, po czym wędruję do drzwi. Chwytam klamkę i zanim zdążę na nią nacisnąć, zamek sam ustępuje, a ja muszę szybko odskoczyć do tyłu, by nie oberwać w głowę.
    - Katniss? - pyta zdziwiona Effie i ciągnie mnie do łóżka, jednak ja nie mam ochoty na chociażby leżenie.
    - Nie, duch - odpowiadam ironicznie i wymijam opiekunkę.
    - Powinnaś wypoczywać, wiesz o tym! - krzyczy za mną, ale się nie obracam. Przechodzę szerokim korytarzem do otwartej części apartamentu. Na kanapie zauważam moją ekipę przygotowawczą oglądającą w telewizji powtórkę z dożynek. W końcu mają wolne, moi trybuci otrzymali dwójkę nowych stylistów. Gdyby tylko nie musieli mnie wyszykować na wybór nowych zawodników, pewnie jeszcze by spali. Wzdycham cicho i na palcach, by nie zwrócić na siebie uwagi, kieruję się do lodówki. Nie zgłodniałam, ale moje gardło wyschło na suchy wiór i nieprzyjemnie drapie. Szczęśliwa, chwytam karton z sokiem z mango i w minutę wypijam przynajmniej połowę jego zawartości. Oddycham z ulgą i zamykam chłodziarkę. Flavius chyba jednak mnie usłyszał, bo odwrócił się w moją stronę. Kładę palec na ustach, prosząc go, by mnie nie zdradził, a ten uśmiecha się porozumiewawczo. Już chcę się ewakuować, kiedy słyszę szczebiotanie.
     - Katniss, moja droga. Jesteś osłabiona i lekarz kazał Ci odpoczywać. Mary i Lucas są w dobrych rękach, więc ty masz na dzisiaj chorobowe - kładzie mi dłoń na ramieniu, lecz odsuwam się.
     - Co masz na myśli? - pytam nieufnie, mrużąc oczy. Może i nie czuję się najlepiej, ale nie mam zamiaru zostawić dzisiaj moich podopiecznych na pastwę samych stylistów. Muszę do nich dołączyć, bo za niedługo Parada Trybutów. Dokładnie zostało... zaniepokojona zwracam wzrok na zegarek. Szósta po południu! Za niecałe pół godziny rydwany mają wyjechać z ośrodka w stronę Pałacu Paylor. Nie mogę przecież tego przegapić! - Effie, proszę - tym razem patrzę na nią błagalnie. Kobieta nie wygląda na przekonaną. Zagryzam dolną wargę, przecież da się ją jakoś namówić. - Możesz mi towarzyszyć, pozwolę ci nawet trzymać mnie cały czas pod rękę. Tylko pozwól mi iść do nich.
     W twarzy opiekunki pojawia się minimalna zmiana, uległa. Uśmiecham się szeroko i całuję ją w policzek, po czym zataczając się na boki biegnę się przebrać.
     Niecałe dziesięć minut później kroczę już w towarzystwie Effie i Veni w stronę garderoby Lucasa. Chwilę zajmuje nam znalezienie drzwi z napisem "12 M", lecz kiedy docieramy chłopak stoi już ubrany w czarny strój. O ile można w ogóle nazwać to strojem. Jego klatka piersiowa i plecy są odkryte. Na myśl od razu rzuca mi się kostium Finnicka podczas Ćwierćwiecza Poskromienia. O dziwo, trybut wygląda równie dobrze. Włosy pokryte żelem sterczą w artystycznym nieładzie. Zauważa naszą obecność i na jego ustach pojawia się minimalny uśmiech.
     - Widzę, że prawdziwa gwiazda raczyła się pojawić - mówi ironicznie, aż na moich ustach pojawia się głupi uśmieszek i podchodzę bliżej, zostawiając kobiety w tyle.
     - Dobrze wyglądasz - komentuję pracę stylistki Lucasa i jej także posyłam uśmiech, lecz szybko znów zwracam całą swoją uwagę na młodym mężczyźnie. - Widzę, że nie mam tutaj nic do roboty. Baw się dzisiaj dobrze - mówię i odwracam się, by wyjść.
     - Ona jest dobra, tylko źle reaguje na to całe przedstawienie i igrzyska - słyszę za sobą. Zatrzymuję się w połowie kroku. Skinięciem głowy daję mu znak, że rozumiem.
     Ze znalezieniem pokoju Mary nie mam najmniejszego problemu, bo znajduje się tuż obok. Przed wyjściem z cienia, powstrzymuje mnie jednak monolog trybutki.
     - Oszalałaś? Nie założę czegoś takiego, zapomnij! To najohydniejsza sukienka, jaką kiedykolwiek widziałam - w tej sytuacji wkraczam ja i chrząkam. Dziewczyna zauważa mnie i zakłada ręce na piersi. Faktycznie, sukienka do kostek w kolorze morza kompletnie nie pasuje. - A ta po co tu się przywlokła... - wywraca tęczówkami.
     - A ta przywlokła się tu po to, by uratować ci tyłek - zaczynam ostro i zbliżam się do podestu, na którym stoi nastolatka. Nie wygląda na więcej niż szesnaście lat. - Venia, mogłabyś przynieść z góry jedną z kreacji Cinny? Czarną, skromną. W miarę pasującą do jej makijażu i fryzury. Proszę? - kobieta o złotych tatuażach na twarzy szybko znika za drzwiami.
     - Niby czemu mi pomagasz? - słysząc pytanie, wzdycham. Bo po części czuję się winna - odpowiadam sobie w myślach.
     - To moja robota - zapada milczenie, nawet Effie nie jest na tyle odważna, by je przerwać. Mam chwilę dla siebie.
     Czy to naprawdę był sen? To, co działo się zanim pojawiłam się w swoim starym domu w Złożysku z tatą? Pewnie tak. Śliska Sae kiedyś mi wyznała, że często widzi to, co chce widzieć, a nie to, co faktycznie jest prawdziwe. Może i ja miałam podobnie? Zagryzam dolną wargę. Tak bardzo chciałabym zobaczyć Peetę, chociaż na kilka minut. Nie sądzę jednak, by było to możliwe. Nie do czasu zakończenia Igrzysk Głodowych.
     Zamykam oczy i widzę powtórkę z eksplozji kopalni. Szybko więc uchylam powieki i zapobiegawczo chwytam się różowowłosej.
     - Mówiłam ci, że to zły pomysł - mruczy niezadowolona, lecz puszczam jej słowa mimo uszu. Mary już otwiera usta, zapewne po to, by się odgryźć, lecz w tym samym czasie w pomieszczeniu pojawia się jedna z moich stylistek. Podaje przeźroczysty futerał z czarną suknią na ramiączkach z małymi diamencikami i uśmiecha się dumnie. Doskonały wybór, komentuję w myślach, choć tak na prawdę nieoficjalnie kompletnie nie znam się na modzie. By przetrwać wystarczyłyby mi dwie pary spodni i dwie, trzy koszule oraz bielizna. Realia w tym miejscu były jednak zupełnie inne. - No! Skoro wszystko już załatwione, a zaraz rydwany wyjeżdżają, sądzę, że możemy iść na trybuny.
     Zgadzam się kiwnięciem głową i mruczę ciche "powodzenia". Razem z kobietami opuszczam garderobę, zostawiając moją podopieczną oraz jej stylistkę. Kroczymy pewnym krokiem w stronę wyjścia z ośrodka szkoleniowego. A raczej one kroczą pewnym krokiem, a ja idę podtrzymywana przez nie jak jakaś marionetka. Bo przecież zawsze o tym marzyłam.
     By wspiąć się na miejsca dla mentorów i ich stylistów, Venia musi mnie puścić i iść przodem. Zostajemy więc same z Effie. Nagle na myśl wpada mi pewne pytanie.
     - Effie, jakim cudem Haymitchowi udało się przyjechać do Kapitolu, skoro już nie jest mentorem? - patrzę na nią, unosząc brew ku górze. Przystajemy.
     - Och, Katniss. Przecież każdy zwycięzca ma zwyczaj przybywania do miasta na każde kolejne Igrzyska Głodowe, niezależnie od tego czy jest mentorem, czy nie - odpowiada z uśmiechem, po czym pogania mnie na schodki. Cieszę się, że nie wypytała mnie, po co mi ta wiedza. Pewnie po prostu uznała, że jestem zdziwiona obecnością mojego starego opiekuna.
     Wzdycham ciężko i kiedy tylko wychodzę wyżej zostaję zauważona przez grupę nastolatek, które natychmiast zaczynają piszczeć i wykrzykiwać moje imię. A to oznacza, że pomimo obalenia rządów Snowa, kapitolończycy nadal mnie "uwielbiają". Syczę pod nosem i siadam na swoim miejscu, ignorując dalszą wrzawę. Parada się zaczyna za kilka minut, więc mam chwilę na obserwację. Zaczynam wodzić wzrokiem po przeciwległych trybunach, gdzie siedzą sponsorzy i większość organizatorów.
     Nagle zauważam coś zaskakującego. Mrużę oczy, by lepiej się przyjrzeć. Mimo dużej odległości zauważam burzę blond włosów wśród kolorowych peruk. Nie mogłabym jej pomylić. Peeta.


_
Ach, miałam dodać ten rozdział dopiero jutro, ale przegapiłam zajęcia na siłowni i próbę, więc stwierdziłam, że nie chcę, by poszło to na marne i wzięłam się za pisanie. I oto, co powstało. Mam nadzieję, że zadowoliłam choć jednego/jedną z Was. Znów pozostawiający w napięciu koniec, wiem. I no, Katniss zaczyna nam świrować. Nie było to rozwinięte w książkach, więc pomyślałam: czemu nie? I dodałam coś od siebie. No dobra, koniec niepotrzebnego gadania.
Zapraszam do komentowania, bo gdy widzę te wszystkie Wasze komentarze, to nawet nie wiecie, jak ciepło robi mi się na sercu i jak bardzo to motywuje do dalszego pisania!

Buziaczki dla każdego, a te najmocniejsze dla Caroliny, która dziwnym cudem weszła na mojego bloga i się jej spodobał oraz dla Weroniki, bo ona szczególnie pomogła mi dzisiaj w jednym akapicie (Ty już wiesz o co chodzi, Wąsaczu).

I niech los zawsze Wam sprzyja!

czwartek, 27 lutego 2014

SPAM

No więc, oto to magiczne miejsce, gdzie nikt i wszyscy mogą reklamować swoje blogi, 
informować o nowych notkach itd, itd. 

Rozdział II.


    - Cześć, Kotna - rozdziawiam buzię i staram się nie wybuchnąć. Nagle moje wszystkie mięśnie spinają się, jakbym to ja miała za kilka dni wejść na arenę i ponownie walczyć. Mocno gryzę się w język, by nie palnąć jakiegoś głupstwa. Co do jasnej cholery robi tutaj Gale?!
    - Cześć - odpowiadam krótko. Silę się na uśmiech i od niechcenia nakładam na talerz małą zieloną bułeczkę z Czwartego Dystryktu. Dlaczego jeszcze nie wstałam i nie wyszłam? Katniss, ogarnij się. Nabieram powietrza w płuca i szybko je wypuszczam. Po co to całe udawanie? Ukradkiem patrzę na chłopaka, który teraz zajęty jest rozmową z mężczyzną w wieku koło pięćdziesiątki. To na pewno zbieg okoliczności, powtarzam sobie w myślach, próbując z całej siły uwierzyć w swoje słowa. Najchętniej jednak uciekłabym stąd. Do domu, do objęć Peety, ale doskonale wiem, że mój ukochany się na mnie gniewa. Nie rozmawiałam z nim już tak długo. Wzdycham ciężko i wsadzam widelec z plasterkiem ogórka do ust.
    Nie, nie mogę!, krzyczę w myślach i podrywam się z miejsca w górę. Mówię do Ellie, mentorki z jedenastki, że muszę "przypudrować nosek". Rzucam ostatnie spojrzenie mojemu... no właśnie, komu? Przyjacielowi ze Złożyska? Czy nadal mogę go tak nazywać? Nie wiem. Jedyne czego jestem pewna, to to że wspomnienie zrzucenia bomb na mur dzieci, przy pałacu Snowa, wymazuje wszystkie inne. Polowania i wyprawy na Ćwiek straciły swój blask.
    Opuszczam salę i stoję na pustym korytarzu. Wszystko jest urządzone z kapitolińskim przepychem, który wręcz sprawia, że po moich plecach przebiegają ciarki. Rozglądam się, upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje. Nie potrzebuję gapiów. Ostatnie proposy kręcone już po podbiciu Kapitolu wyczerpały ze mnie ostatnią cząstkę duszy towarzystwa. O ile taka kiedykolwiek istniała, śmieję się gorzko w myślach. Ruszam korytarzem na palcach, by nie hałasować tupotem szpilek, które Vienia w ostatniej chwili w pociągu wcisnęła mi na stopy. Nie dość, że były niewygodne, to jeszcze przeszkadzały mi w bezszelestnym poruszaniu się po pałacu. 
    W końcu dochodzę do mahoniowych drzwi, za którymi spodziewam się zastać łazienkę. Okropnie czułabym się z kłamstwem, więc przynajmniej posiedzę tu chwilę, a następnie zwinę się do ośrodka szkoleniowego. Zamykam się małym, złotym kluczykiem, bo nie chcę, by ktoś niespodziewanie wpadł do środka. Chwilę chodzę w tę i z powrotem zastanawiając się nad sensem powrotu Gale'a do Kapitolu. Przecież miał pracę w Drugim Dystrykcie przy szkoleniu Strażników Pokoju. Mylę się? Po kilku minutach przystaję przy umywalce i patrzę w swoje odbicie. Rana nad brwią jest zakryta warstwą podkładu. Całe szczęście, że Flavius i Octavia wiedzieli co z tym zrobić i nie pytali o szczegóły. Bo co niby miałabym im odpowiedzieć? Miałam zły sen, w którym Clove mnie zraniła, obudziłam się i nagle rana się pojawiła? Żałosne. Z resztą wątpię, by ktokolwiek mi uwierzył. Poza tym nie mam zamiaru mówić komukolwiek o moich koszmarach. Tylko Peeta ma prawo do tej wiedzy.
    Wpatruję się w taflę szkła tak intensywnie, że moje oczy zaczynają piec. Rezygnuję i z tego, bo nie widzę większego sensu. Bo niby co miałoby to zmienić? Skoro to przyjęcie organizatorów to Gale musi być jednym z nich. Chwila... co?!
    Moje źrenice się rozszerzają, a ja szybko wybiegam z  pomieszczenia. Tym razem nie staram się nie hałasować. Wszystko nabiera sensu. Jestem już kilka metrów od wejścia na salę, kiedy czuję mocne szturchnięcie do tyłu w okolicy łokcia. Chcę zaprotestować, ale poznaję ten dotyk. Odwracam głowę i patrzę wyzywająco w oczy mojego mentora.
    - Wszyscy Cię szukają, skarbie. Chcą, by Kosogłos przemówił - prycham.
    - Więc powiedz im, że ich "Kosogłos" przeszedł na emeryturę - mówię oschle, głośniej niż planowałam. Jakby znikąd, przy boku mężczyzny pojawia się różowowłosa kobieta. No świetnie. Nie jestem małym dzieckiem, nie trzeba mnie niańczyć - chcę powiedzieć, ale w ostatnim momencie gryzę się w język. - Daj spokój, Haymitch - mówię nieco spokojniej i sprawnym krokiem opuszczam jego i Effie.
    Ludzie już nie siedzą sztywno przy długim stole, lecz teraz są porozstawiani w małe grupki po całej komnacie. Świetnie, jęczę, ale dzielnie wchodzę w tłum i co jakiś czas odsyłam uśmiech ludziom, których kojarzę z Trzynastki i tym, których w ogóle nie znam. Za to każdy chce ze mną porozmawiać przynajmniej chwilkę. Dlatego wolę unikać imprez. Dalej dzielnie przepycham się między organizatorami i sponsorami, szukając wzrokiem tej jednej konkretnej twarzy. Kiedy w końcu - po pięciu czy dwudziestu pięciu minutach - zauważam ciemne włosy, zdecydowanym tempem ruszam. Nagle słyszę nad uchem głos Plutarcha, więc zanim ten zdąży mnie złapać, umykam mu. Muszę się wmieszać w grupę, postanawiam, lecz tracę Gale'a z pola widzenia. A niech to.  Kręcę się jeszcze chwilę wśród śmiejących się grupek. Wychodzi na to, że niewinny obiad zamienił się w imprezę z alkoholem o trzeciej po południu. No ładnie, mruczę do siebie i zaszywam się w kącie, mając nadzieję nie zwracać na siebie uwagi. Siadam na podłokietniku fotela ze skóry i zakładam nogę na nogę. Przyglądam się sukience projektu Cinny. Jest śliczna, jak zwykle zresztą. Małe czarne kryształki umieszczone na gorsetowej górze na słońcu wyglądają jak małe kawałeczki węgla, a szeroki dół do kostek wykonany jest z delikatnego w dotyku, nieznanego mi materiału. Oczywiście całość nawiązuje do mojego dystryktu, jakże by inaczej. Garbię się i wpatruję tępo w podłogę. Nie mam co robić, a nie chcę się z nikim konfrontować. Mogłoby się to źle skończyć.
    Nagle słyszę nawoływanie mojego imienia, więc niechętnie unoszę głowę i szukam źródła dźwięku. Plutarch, cholera. Ale nie jest sam. Na widok drugiego mężczyzny moje mięśnie znów się spinają i przywołuję gorzki uśmiech na twarz.
    - Katniss! Aleś dzisiaj energiczna - mówi gospodarz przyjęcia i udaje, że dostał zadyszki. - Na pewno słyszałaś, że Gale przyjechał specjalnie z Drugiego Dystryktu, by pomóc nam w przygotowaniach. Mam rację? - kiwam głową i unikam patrzenia na drugiego towarzysza.
    - Coś obiło mi się o uszy - odpowiadam. Gdybym wiedziała, nie przyjechałabym - chcę dokończyć, ale postanawiam trzymać język za zębami. - Organizacja igrzysk na pewno jest pracochłonna - stwierdzam na głos.
    - Nie, jeśli pracuje się z dobrymi ludźmi.
    - Och, czyżby? - unoszę brew ku górze i po raz pierwszy patrzę wyzywająco na Gale'a. Po chwili przyłapuję się na tym i opuszczam głowę w dół. - Wybaczcie, ale nie najlepiej się czuję. Myślę, że powinnam udać się do swojego apartamentu.
    Odwracam się na pięcie i niemal biegnę. Złość we mnie buzuje. Jak Plutarch mógł nazwać Hawthorne'a "dobrym człowiekiem"? Niezauważalnie zabieram swóją torebkę z krzesła i wymykam się z sali. Nadal jednak idę szybko, by nikt mnie nie dogonił i przystaję dopiero za rogiem. Kucam i zdejmuję wysokie buty, które z pewnością przeszkadzają w ucieczce. Już chcę iść ze szpilkami w jednej ręce, kiedy znów słyszę swoje imię.
    - Katniss! Wiem, że tu jesteś. Daj mi coś wyjaśnić! - głos jest tuż za ścianą, więc wywracam tęczówkami i rzucam się w paszczę krokodyla. I tak nie udałoby mi się umknąć, skoro chłopak jest kilka metrów ode mnie.
    - Czego ode mnie chcesz, Gale? - zakładam ręce na piersi i patrzę na niego wyczekująco. Jakoś nie mam ochoty w ogóle go widzieć, a tym bardziej z nim rozmawiać, lecz lepiej później mieć spokój. Obserwuję, jak wciąga powietrze do płuc, potem je głośno wypuszcza i patrzy prosto w moje oczy. Chwilę ten wzrok mnie zabija, ale szybko się do niego przyzwyczajam.
    - Nie pomagam w igrzyskach tylko dlatego, że chcę się zemścić na Kapitolu - wydusza z siebie. Cóż, jakoś mnie to nie przekonuje.
    - Nie tylko dlatego? Więc chodzi i o to - mruczę surowo i odwracam wzrok.
    - Nie rozumiesz, Kotna.
    - Więc mi to wszystko wytłumacz - odgarniam z twarzy dodatkowo denerwujący mnie kosmyk włosów na plecy. - Albo nie, nie musisz niczego tłumaczyć - dodaję i wracam do ucieczki. Niestety, jak na złość, nie jest mi dane dotarcie do drzwi wyjściowych, bo coś ciągnie mnie do tyłu.
    - Zgodziłem się pomóc, bo to gwarantowało mi powrót tutaj, do Kapitolu - mrużę oczy i przestaję się wyrywać. Obracam głowę w jego stronę. Puszcza moją rękę, bo już wie, że nie zwieję. Dlaczego on tak dobrze mnie zna?! - I byłem pewien w stu procentach, że zdecydujesz się mentorować dzieciaki, pomóc im jakoś. Przypuszczałem, że twój narzeczony też się zgodzi i nie będę miał możliwości z tobą porozmawiać - robi przerwę na oddech i kontynuuje - Ale teraz.. Zgodziłem się, bo chciałem być blisko ciebie. Rozumiesz? Z początku nie mogłem pogodzić się z faktem, że wybrałaś jego. Byłem zazdrosny... nadal jestem, bo cię kocham. Teraz chcę być blisko i czuwać nad twoim bezpieczeństwem. Ktoś musi.
    Zatkało mnie. Stoję więc i gapię się głupio w jego tęczówki. Nie wiem, jak mogę mu odpowiedzieć, więc siedzę cicho.
    - Nie odpowiesz mi, prawda? - zagryzam dolną wargę. Czuję, jak łzy cisną się mi do oczu, chociaż nie mam pojęcia, dlaczego. Muszę jak naszybciej opuścić to miejsce. Może sprawdzę, jak styliści przygotowują Mary i Lucasa? Moi podopieczni! Prawie o nich zapomniałam, a przecież muszę się teraz skupić na ich przetrwaniu. Mocno zaciskam zęby i pieczenie w oczach ustaje. Nadal jednak nie mogę wykrztusić z siebie chociażby jednej sylaby.
    Cisza staje się dobijająca. Bez zastanowienia staję na palcach, bo brak szpilek odebrał mi kilka centymetrów i całuję chłopaka w policzek. Potem natychmiastowo się obracam i w końcu wydostaję się na zewnątrz. Z niewiadomych powodów czuję się jeszcze gorzej, aniżeli przed rozmową z Gale'em.
    Schodzę po schodach i natychmiast zostaję otoczona przez przechodniów. Na szczęście ośrodek wcale nie jest daleko, a mieszkańcy Kapitolu są moim doskonałym kamuflarzem. Ruszam pewnie w stronę wysokiego budynku zbudowanego głównie z betonu i szkła. Organizatorzy zdecydowali się wykorzystać budynek z poprzednich Igrzysk Głodowych, niż niepotrzebnie budować nowy. Przynajmniej znam drogę do mojego starego pokoju. I właśnie tam mam zamiar się wybrać. W sercu pojawia się cicha nadzieja, że przy oknie nadal jest zamontowane urządzenie do wyświetlania hologramów. Potrzebuję zieleni, nawet jeśli musiałabym się zadowolić jakimś obrazem. Tymczasem wchłaniam widok budynków i ludzi, bo uświadamiam sobie, że jeszcze nigdy nie miałam okazji zrobić tego w spokoju. Niestety, po kilku minutach moje myśli są rozproszone do tego stopnia, że znów zaczynam się denerwować, zaciskając mocno szczękę.
    Dochodzę do bramy wejściowej. Na początku jestem identyfikowana, a kiedy strażnik potwierdza moją tożsamość, zostaję wpuszczona na niewielki pas trawy. Już prawie jestem przy przeszklonych drzwiach wejściowych, gdy czuję, że tracę grunt pod nogami i spadam w ciemność.

_
Okej, udało mi się dzisiaj dokończyć drugi rozdział, więc teraz biorę się ostro za naukę. Następny może pojawi się w weekend, w sobotę po południu najszybciej, bo jutro mam próbę zespołu po lekcjach i być może wybiorę się jeszcze na siłkę. Dlatego najmocniej przepraszam!
Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział także przypadnie Wam do gustu i pozostawicie po sobie jakiś ślad na oznakę tego, że przeczytaliście. Chętnie też przyjmę konstruktywną krytykę, w końcu jestem w tym jeszcze "zielona"
Miłego dnia życzę!

I niech los zawsze Wam sprzyja.

środa, 26 lutego 2014

Rozdział I.

A oto pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się spodobał. Wszelkie komentarze motywują mnie do poprawiania swoich umiejętności i częstszego pisania! :) 


_
  - Wojna, okropna wojna - głos mężczyzny rozlega się po całym placu przed Pałacem Sprawiedliwości. Siedzę w pierwszym rzędzie na jednym z dwunastu krzeseł na dużej scenie. Na szczęście wszystkie twarze zwrócone są w stronę wielkich ekranów poustawianych po obu stronach podestu, więc mam chwilę by odetchnąć.
   Gdy nabieram powietrza czuję zapach tych wszystkich perfum, którymi rodzice najmłodszych mieszkańców Kapitolu zapewne próbowali udobruchać Paylor, która zdecydowała, że igrzyska jednak będą miały miejsce. Jakby to miało w czymś pomóc, prycham i znużona podążam za wzrokiem pozostałych mentorów. Kilka krzeseł dalej siedzi Johanna, której krótkie włosy ułożone są w irokeza. Na krześle czwartym widzę Annie, której brzuch przypomina już piłkę. W rzędzie siedzi także Enobaria, Beetee i inni opiekunowie. Zagryzam wargę i zastanawiam się, co do jasnej anielci tutaj robię.
   Wkrótce po powrocie do Dwunastego Dystryktu szybko pożałowałam swojej decyzji głosowania za tym, by 76. Igrzyska Głodowe się odbyły. Lecz gdy tylko dostałam propozycję na mentorowanie dwójki dzieciaków z Kapitolu, stwierdziłam, że mogę im pomóc w przetrwaniu. Nie w zwycięstwu, powtarzam sobie te słowa jak mantrę. A teraz znów moje dłonie się trzęsą i jestem pewna w stu procentach, że gdyby kazano mi wstać, moje nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa i natychmiast bym upadła. Dlatego cieszę się chociaż z faktu, że przygotowano nam krzesła.
   Wracam do rzeczywistości, kiedy słyszę pierwsze słowa przemówienia prezydent Paylor. Szybko odwracam wzrok i próbuję się skupić na tym, co mówi, jednak dochodzi do mnie co drugie słowo, więc wkrótce rezygnuję i z tego. Przebiegam wzrokiem po sektorach, w których zostali poustawiani potencjalni trybuci. Cały Kapitol z tej okazji został podzielony na dwanaście dzielnic. Każdy rejon miasta reprezentować będzie dwójka zawodników - jeden mężczyzna i jedna kobieta. Ten punkt akurat nie uległ zmianie, dochodzę do wniosku i widzę, jak miejsce opiekunki z Jedenastki zastępuje Effie Trinket. Wita się z publicznością, mniej optymistycznie niż zawsze, ale nie próbuje się sprzeciwić.
   - Jak zwykle, panie mają pierwszeństwo! - zdążyłam się już przyzwyczaić do jej akcentu, ale uświadamiam sobie, że tak dawno nie słyszałam tych słów.. Wzdycham i obserwuję, jak zanurza dłoń w puli i losuje jedną karteczkę. Zanim zdąży wypowiedzieć nazwisko jednego z moich podopiecznych, zamykam oczy. - Mary Price! - westchnienie ulgi dziewcząt jest słyszalne aż tutaj. Niestety, jedna z nich wcale nie ma powodu do rozluźnienia. Słyszę powolne kroki wchodzenia na scenę i dopiero teraz otwieram oczy
   Ciemnowłosa patrzy prosto na mnie wzrokiem, jakby chciała mnie zabić. Wzdrygam się, lecz udaję, że wcale mnie to nie obchodzi. Różowowłosa kobieta stoi już przy mikrofonie z karteczką z imieniem chłopaka.
   - Lucas Campbell! - tym razem wysoki chłopak o kruczoczarnych włosach wychodzi z szeregu, a kiedy Strażnicy Pokoju go identyfikują, zostaje podprowadzony na scenę. Równolegle do jego wędrówki słyszę zduszony okrzyk rozpaczy. Orientuję się szybko, że to wcale nie była żadna kobieta w trybunach dorosłych, która potencjalnie mogłaby być jego matką, lecz nastolatka, która teraz stała obok Effie. - No proszę! Dwójka odważnych nastolatków dołącza do grona naszych trybutów! - krzyczy opiekunka na pożegnanie i prowadzi moich podopiecznych do Pałacu Sprawiedliwości, gdzie każdy z trybutów ma pięć minut na pożegnanie z najbliższymi.
   Na sam koniec, Paylor znów podchodzi do mikrofonu i ogłasza koniec dożynek. Następnie wszyscy mentorzy są zaproszeni do sali jadalnej na posiłek wraz z organizatorami, podczas gdy zawodnicy będą przygotowywani na Paradę Trybutów. Szczerze powiedziawszy, wcale nie jestem głodna. Myślę, że pewnie te wszystkie emocje towarzyszące temu dniowi zawiązały mój żołądek. Niechętnie jednak razem z resztą zwycięzców wstaję i ruszam w stronę zejścia ze sceny. Na szczęście moje nogi już trochę się uspokoiły i udaje mi się dojść do wielkiego gmachu, który niegdyś był siedzibą prezydenta Snowa. Kojarzę układ niektórych pomieszczeń, w końcu pomieszkiwałam tutaj przed jakiś czas oczekując na oficjalną egzekucję ówczesnej głowy państwa. No, może już nie głowy. Tak czy siak, zakończyło się zupełnie inaczej, niż przywidziały to plany Coin. Mam teraz cichą nadzieję, że moja siostra i tato nie muszą patrzeć na jej twarz gdzieś tam u góry. Podobnie jak na twarz Coriolanusa.
   Mimo, że znam drogę ładnie uczesane kobiety, na pewno mieszkanki Kapitolu, co poznaję po włosach w każdym odcieniu tęczy, prowadzą nas do odpowiedniego pomieszczenia. O dziwo, uśmiecham się tak jak nigdy nie byłabym w stanie uśmiechnąć się do tych rdzennych mieszkańców stolicy, bo cieszę się. Rebelia i obalenie rządów Snowa miało swoje plusy. Jak dla mnie jednym z nich jest uwolnienie dotychczasowych awoksów. Żałuję jednak, że pierw za milczenie w mojej sprawie skazano niektórych na śmierć.
   Sala tym razem nie jest pusta. Po środku stoi wielki, obładowany potrawami z różnych regionów Panem. Każdy, kto znalazł się na liście gości ma przypisane dwa miejsca, bądź, jeśli woli, jedno. Drugie miejsce jest zarezerwowane dla osoby towarzyszącej i jeśli dobrze pamiętam wielu mentorów zadeklarowało przyjście samemu. Ja także. Wzdycham i niechętnie wracam wspomnieniami do dnia mojego wyjazdu z Dwunastki. 

   - Nie mogę w to uwierzyć - mówi blondyn i wstaje od stołu. Niemal rzuca sztućce na talerz i patrzy na mnie spode łba. Zagryzam dolną wargę. Napewno Śliska Sae pomyśli, że Peecie nie smakował jej obiad.
   Wzdycham ciężko. Wstaję i przechodzę wokół stołu, by w końcu stanąć oko w oko z chłopakiem.

   - Możemy im pomóc - mruczę cicho, chwytając jego dłonie.
   - Ty możesz im pomóc, nie ja - kończy chłodno i opuszcza kuchnię. Chwilę potem słyszę trzask drzwi wejściowych. Siadam na miejscu gościa i chowam twarz w dłoniach. Zostałam sama, myślę. 
 
   Z zamyśleń wyrywa mnie kelnerka.
   - Zgubiła się pani? - pyta troskliwie i proponuje mi szampana. Nie powinnam, ale.. A co mi tam, odrzucam włosy na plecy i chwytam jeden kieliszek.
   - Nie, jest w porządku, dziękuję - tym razem wymuszam na twarz uśmiech i pospiesznie odchodzę.
   Szybko odnajduję karteczkę ze swoim nazwiskiem położoną na płaskim talerzu i siadam we wskazanym miejscu. Z radością zauważam, że nie posadzono mnie wśród zupełnie obcych mi ludzi. Witam się z Beeteem i popijam napój alkoholowy. Całkiem dobry, stwierdzam i biorę kolejny łyk. Zamykam na chwilę oczy, by skoncentrować się na gadce mężczyzny obok o najnowocześniejszych zabezpieczeniach areny, o których słyszał. Co jakiś czas kiwam głową na znak, że rozumiem (choć nigdy nie byłam dobra w technologii i wątpię, bym kiedykolwiek doścignęła w tej dziedzinie chociażby dziesięciolatka z Trójki).
   W końcu podium ustawione na końcu stołu zajmuje Plutarch, organizator igrzysk i zaprasza do częstowania się. Dopiero teraz otwieram oczy z zamiarem bliższego przyjrzenia się owocom morza, czy owocom, które nie rosną w moim domu.
   I wtedy zauważam oczy. Te tak dobrze znane mi od czasów dzieciństwa oczy. Przeklinam pod nosem i czuję na sobie wzrok kilku najbliższych ludzi.

wtorek, 25 lutego 2014

Prolog

 Tak, wiem, że nie jest to najdłuższy prolog na świecie, ale hej, dopiero się rozkręcam i prologi zwykle są o wiele krótsze. Jeśli spodoba się Wam idea bloga, to mile widziane są komentarze. Dzięki!
_


Wychodzę z głębi lasu i kryję się za krzakiem z trującymi jagodami. Przyglądam się wielkiej polanie, mrużąc oczy. Wygląda na spokojną, lecz wolę jeszcze chwilę poczekać. Na przygotowanym stoliku w odległości około piętnastu metrów ode mnie stoją cztery pakunki z liczbami odpowiadającymi numerom dystryktów. A więc jestem pierwsza, mówię do siebie w myślach i już wyskakuję z ukrycia. W ostatnim jednak momencie zauważam jak zza Rogu Obfitości wyłania się Liszka i szybko porywa pakunek z numerem "5". Muszę przyznać, że jest szybka. Znika z mojego pola widzenia równie szybko, co się w nim pojawiła. A teraz jest już bezpieczna, pod osłoną lasu.
Przyszła kolej na mnie. Mam nadzieję, że i mi się uda wrócić do kryjówki bez szwanku. Przecież czeka tam na mnie Peeta, on potrzebuje tego lekarstwa. Póki jest nadzieja wyjścia naszej dwójki z areny, jestem gotowa zrobić wszystko, byleby go ocalić. Puszczam się biegiem w stronę Rogu. Od miejsca wielkiej uczty dzieli mnie co raz mniejsza odległość. Dziesięć metrów, pięć. Udało się!, krzyczę w myślach i uciekam w drugą stronę z prezentem od organizatorów.
Nagle zza szarego namiotu wylatuje nóż. Czuję, jak kaleczy moje czoło. Syczę pod nosem i patrzę w tamtą stronę. Clove. Zanim zdążę naciągnąć strzałę na cięciwie, ta się na mnie rzuca i atakuje swoim nożem. O nie, to się nie dzieje naprawdę. Zaczyna się szamotanina, jednak ja szybko obrywam ostrzem. Piszczę z bólu. Wkrótce po raz ostatni widzę jasne niebo i spadam w ciemność.
Z krzykiem siadam na łóżku i oddycham głęboko. Złe sny wróciły. Wstaję z łóżka i wyglądam za okno. Nadal panuje noc, a pociąg mknie przed siebie. Wiem, że już nie zasnę. Podchodzę do lustra i przyglądam się swojemu odbiciu. Nad łukiem brwiowym pojawiła się cienka, kilkucentymetrowa rana. 
  

Wprowadzenie

Cześć, cześć.
Witam Was, trybuci na blogu poświęconym kontynuacji trylogii Igrzyska Śmierci autorstwa naszej kochanej Suzanne Collins.

Według mnie jedyną wadą książki jest to, że kończy się tak szybko. Oprócz podania informacji o dwójce dzieci Katniss i Peety nie ma żadnej innej wzmianki o ich przyszłości. Czy w końcu odbyły się igrzyska? Jak sytuacja potoczyła się w dystryktach? No i najważniejsze: czy Kotna z Peetą żyli w spokoju, czy jednak coś (lub ktoś) przeszkodziło im w ich wzajemnej miłości?

Mam nadzieję, że chociaż w najmniejszym stopniu zaciekawiłam osoby, które tutaj zajrzały.


Kim natomiast jestem ja? Zwykłą szesnastolatką z rozbujaną wyobraźnią. W towarzystwie roześmianą brunetką, jednak w samotności skrytą dziewczynką siedzącą z nosem w książce lub klawiaturą na kolanach. Pisanie to jedno z moich hobby. Drugim ulubionym zajęciem jest (oczywiście) spanie (chociaż zastanowiłabym się jeszcze nad jedzeniem, ale obecnie jestem na diecie bezcukierkowej, więc nie), a kolejnym vidding, lecz o tym kiedy indziej. Kocham spotykać się z przyjaciółmi, rozmawiać z nimi na byle tematy, malować paznokcie, czasem też porysować czy pośpiewać. Inteligencją raczej nie grzeszę, ale w szkole daję sobie dość dobrze radę.

~Nika