niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział X.

- Mary... - mruczę pod nosem, przyglądając się twarzy trybutki wymalowanej na wszystkie kolory tęczy. Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna szczerzy się złośliwie.
    - Czyż nie wyglądam cudownie? - śmieje się gorzko i obraca, a jej sukienka po kolana wiruje wesoło. W ruchu jej kreacja przypomina jednak koło barw, które powoduje, że kręci mi się w głowie. W końcu młoda kobieta przestaje się kręcić, a ja zagryzam dolną wargę.
    - Wiedziałam, że mój projekt się jej spodoba! Prawdziwa z niej Kapitolinka! - krzyczy z radością malutka stylistka i wraca do ostatnich poprawek w stroju.
    - Dlaczego...? - zaczynam w końcu, ciągle nie mogąc wyjść z szoku. - Jeśli chcesz, to mogę ci podrzucić jakąś swoją sukienkę...
    Dziewczyna prycha.
    - Nie potrzebuję żadnych twoich sukieneczek. Jestem mieszkanką Kapitolu, która nigdy nie powinna pojawić się w sytuacji, w której aktualnie się znajduję. Skoro wy - rebelianci - mogliście wzbudzić protest, to niby czemu ja nie mogłabym? - sposób, w który wypowiada słowo "rebelianci" przyprawia mnie o dreszcze. Nagle czuję całą nienawiść całej populacji stolicy Panem skierowaną ku mojej osobie. Czuję potrzebę jak najszybszego opuszczenia pomieszczenia. Cofam się o krok, a wtedy trybutka znów przemawia: - Nie potrzebuję twojej pomocy. Lepiej zadbaj o Luke'a. Nie chcę, by stała się mu krzywda.
    Kiwam głową. Jestem pewna, że ciemnowłosa podjęła już decyzję i jestem na przegranej pozycji. Patrzę jeszcze chwilę w jej kierunku ze współczuciem, po czym opuszczam garderobę, mrucząc ciche "powodzenia". Na korytarzu rozpędzam się na tyle, by nikt nie zdążył zauważyć, że coś jest nie tak i po chwili jestem już na trybunie dla mentorów. Witam się z Johanną i kilkoma innymi opiekunami, po czym szybko zasiadam obok ciemnoskórej kobiety z Jedenastego Dystryktu. Do rozpoczęcia wywiadów mam jeszcze kilka minut, więc zastanawiam się, co spowodowało tę nagłą zmianę w postawie Marii. Nadal nie mogę uwierzyć w to, co zdarzyło się przed kilkoma minutami.
    Do rzeczywistości przywracają mnie dopiero oklaski i wiwaty oraz dochodzący jakby zza mgły głos Flickermana. Potrząsam głową i patrzę na scenę. Mężczyzna o miętowych włosach i odcieniu pomadki w tym samym kolorze wita się z widownią. W przeciwieństwie do mojej podopiecznej on wcale nie stara się wzbudzić buntu czy innego negatywnego poruszenia. Zadziwiające, z jaką łatwością zabawia mieszkańców miasta w przeddzień kiedy to ich potomkowie mają rozpocząć walkę na śmierć i życie. Po chwili uświadamiam sobie, że zebrali się tu ludzie, którzy świętują, że to nie ich dziecko zostało wybrane albo ci, których potomstwo jest albo za młode, albo za stare na dożynki. Pamiętam, że w Dwunastym Dystrykcie wylosowanie syna czy córki było tragedią rodziny. Wtedy ich bliscy zamykali się w domu i nie wychodzili na zewnątrz aż do końcówki igrzysk. Zagryzam dolną wargę i rozglądam się po trybunach. Ci ludzie nawet nie współczują innym, tylko widzą w całym tym widowisku zabawę.
    Marszczę czoło, bo nawet nie wiem kiedy mijają wywiady trzech sfer. Katniss, opanuj się. Musisz wyczuć słaby punkt przeciwników!, krzyczę do siebie w myślach i szczerze żałuję, że przegapiłam przesłuchanie trybutów Enobarii. Tym razem wbijam wzrok w mężczyznę i dokładnie studiuję jego pytania oraz odpowiedzi kolejnych zawodników. W końcu słyszę brzęczyk, a chłopiec z jedenastki schodzi ze sceny. Prostuję plecy i z niecierpliwością czekam na występ ciemno... brzoskwiniowłosej dziewczyny.
    - A teraz, panie i panowie, Dwunasta, ale wcale nie gorsza... Mary Price! - Caesar zaprasza kolejną osobę, klaszcząc głośno. Sekundę potem na zakręcających schodkach pojawia się moja podopieczna i z gracją pokonuje kolejne stopnie. U stóp czeka na nią prowadzący i podaje jej dłoń na pomoc. Jeszcze raz przyglądam się jej kreacji i decyduję się skupić uwagę na tym co mówi i jak wypada. Mimo wszystko.  - Wyglądasz cudownie! Niczym letni sad, jeśli wiesz o czym mówię - mężczyzna puszcza jej oczko, a widownia szaleje. - A teraz trochę na temat. Podziel się proszę swoimi przeżyciami z pobytu w Ośrodku.    
    - Cóż, zawsze byłam ciekawa, jak wygląda to miejsce, chociaż nie jestem pewna, czy aby na pewno chciałam zobaczyć ośrodek w takich okolicznościach - Maria uśmiecha się niemrawo, a Flickerman rzuca jakiś żarcik, na co ludzie zgromadzeni w wielkiej auli znów wybuchają śmiechem. Muszę przyznać, że wychodzi jej to lepiej, niż myślałam. Chociaż pewnie jest tego nieświadoma.
    - Zostawiłaś w domu dwójkę młodszego rodzeństwa. Żałujesz, że będą musieli widzieć swoją siostrę walczącą na arenie? - nagle wszyscy cichną tak, że słyszę moje głośne łopotanie serca. Przypominam sobie, kiedy to ja musiałam opuścić swoją siostrę i ruszyć pociągiem do Kapitolu. Prim nigdy mi nie opowiedziała mi o tym, co czuła, kiedy to ja walczyłam na arenie. Najbardziej jednak dotyka mnie fakt, że prawdopodobnie w tym momencie gdzieś w głębi miasta przed telewizorem siedzą dzieci i opłakują los siostry. Zagryzam dolną wargę, nerwowo oczekując odpowiedzi.
    Trybutka próbuje się uśmiechnąć. - Są pod świetną ochroną, mama o nich zadba, chociaż żałuję, że już nie wybiorę się z nimi na basen... - Caesar wyrozumiale kiwa głową. Rozglądam się dookoła. Kapitolińczycy albo patrzą ze wzruszeniem, albo szukają czegoś po torebkach we wszystkich możliwych kształtach i kolorach.
    - Na koniec musisz wiedzieć, że trudno będzie się nam rozstać z tobą - mężczyzna puszcza jej oczko, chwyta jej dłoń, ściska delikatnie po czym słychać brzęczyk i miejsce Mary szybko zajmuje Luke. Rozmowa jest zupełnie inna. Brak smutnych momentów, ludzie cały czas chichoczą z dowcipów tej dwójki.
    Wywiad mija sprawnie, po czym kolejny charakterystyczny dźwięk sygnalizuje koniec show. Mój podopieczny już się chowa za kulisami, a ja sprawnie wstaję z miejsca. Szybkim krokiem kieruję się do garderób. Za mną rusza grupa innych mentorów, jednak szybko się od nich odłączam i już wkrótce jestem pod drzwiami z numerem "121". Są uchylone, a z wewnątrz dochodzi do mnie głośna rozmowa.
    - Ale Mary... - zmęczony głos próbuje uspokoić dziewczynę.
    - Nie, nie mam zamiaru udawać jakiegoś pupila przed ludźmi przez których tutaj jesteśmy! - jej ton jest stanowczy i ostry. Wzdycham głośno. Mam wielką ochotę przerwać, wchodząc do pomieszczenia, ale ostatecznie powstrzymują mnie zawroty głowy. Szybko opieram się o ścianę i zaczynam głęboko oddychać.
    - Wcześniej to oni byli tu przez nas - mruczy cicho. Wydaje mi się, że głos Lucasa jest głośniejszy... Drzwi rozchylają się nagle, a ja stoję jak sparaliżowana, patrząc głupio w wolną przestrzeń. Dopiero kiedy po kilku minutach nic się nie dzieje, nieśmiało zaglądam do środka. Oczy dziewczyny zauważają mnie. Głośno prycha i opuszcza pokój. Robi mi się głupio i chcę już odejść, kiedy głos chłopaka mnie powstrzymuje.
    - Wchodź - rzuca krótko i zamyka za mną drzwi. - Nie mam pojęcia co się jej stało - mówi tak jakby mnie w ogóle tu nie było, podchodząc do toaletki. Na jednym jej końcu kładzie rękę i już wiem, co się zdarzy za chwilę. Wszystkie opakowania, szklane naczynia pełne bliżej mi nieznanych kosmetyków lądują na podłodze i rozbryzgują się na milion małych kawałeczków po całej podłodze. Przeźroczyste płyny rozlewają się po posadzce. Pięć wdechów później czuję odór zmieszanych ze sobą zapachów i od razu kojarzy mi się to z zapachem róż wymieszanych z krwią. Powstrzymuję odruch wymiotny, po czym ze współczuciem patrzę w stronę czarnowłosego.
    - Nie chce cię stracić - szepczę, bo wiem, że to prawda. Maria chce, bym poświęciła jej życie w zamian za uratowanie swojego przyjaciela.
    - Nie, to ja nie... - urywa, bo do pomieszczenia wchodzi Effie.
    - Wy jeszcze nie gotowi? - pyta z niesmakiem i popędza nas w stronę drzwi, cmokając z dezaprobatą. Lekko popycham Lucasa w stronę drzwi, bo doskonale wiem, że tylko dzięki kobiecie podczas Tournee Zwycięzców wszędzie pojawialiśmy się z Peetą punktualnie. Podobnie było i podczas moich igrzysk.
    Na zewnątrz czeka na nas Haymitch, który od razu wita się dość czule z Kapitolinką całując ją w policzek, a następnie ruszamy w stronę wind, które mają nas wywieźć na ostatnie piętro ośrodka.
    Wielka sala jest przystrojona w czerwone dywany prowadzące do strategicznych miejsc sali: podestu do tańca, na mały balkon dla palaczy czy w gęstwinę stolików. Ludzie wesoło wirują na parkiecie, lecz ja stoję gdzieś z boku i się im bacznie przyglądam. Zastanawiam się, jakim cudem mogą od tak tak spokojnie spędzać wieczór ze świadomością, że jutro dwudziestu czterech zawodników zeskoczy z tarczy i zacznie walkę? Zakładam ręce na piersi, kiedy nagle od tyłu ktoś mnie zachodzi, kładąc dłonie na moich biodrach. Szybko odwracam się na pięcie, a na moją twarz wkrada się uśmiech. Peeta kradnie mi całusa i bez słowa zaciąga na parkiet. Chwilę się ociągam, ale potem uzmysławiam sobie, że blondyn chce mnie jakoś odstresować. Wychodzimy prawie na sam środek dębowej podłogi, ponoć najlepszej do tańca. Chłopak łapie mnie w talii, a ja zarzucam ręce na jego ramiona i zaczynamy tańczyć w rytm spokojnej muzyki.
    Nie wiem, ile czasu mija. Tańczymy jedną piosenkę, drugą, trzecią, siódmą, ale dla nas czas stoi w miejscu. Oddycham spokojnie, gdy w międzyczasie orkiestra zmienia tempo. Szybko rozpoznaję piosenkę, która była grana na weselu Finnicka i Annie. Sponsorzy jak najszybciej uciekają ze sceny, natomiast ich miejsce zajmują organizatorzy pouśmiechani od ucha do ucha. Razem z moim narzeczonym zaczynamy tańczyć nogami, trzymając się za ręce, a potem, podobnie jak reszta, do tańca dołączamy ruch całego ciała. W końcu znów lądujemy w parkach, a muzyka zwalnia. Nadchodzi czas pierwszej zmiany, więc wdzięcznie kręcę się wokół własnej osi, czekając na nowego partnera, który ma za zadanie wzięcie mnie w swoje ramiona. Powoli zaczyna mi się kręcić w głowie, więc zamykam oczy, aż wreszcie ląduję w silnych ramionach. Mija kilka sekund, zanim na nowo rozchylam powieki i moim oczom ukazuje się uśmiechnięta twarz Gale'a.
    - Cześć, Kotna - mówi wesoło, a ja dyskretnie oglądam się za Peetą, którego już widocznie nie ma na parkiecie. Wzdycham z irytacją.
    - Witaj, Gale.
    - Brr, co tak ozięble? - ton jego głosu nie zmienia się, a ja coraz bardziej podenerwowana zerkam mu w oczy. - Przyznaj się, że tęskniłaś - coś się we mnie łamie i nie potrafię już być zła. Zagryzam wnętrze policzka, by nazwać to uczucie, ale niczego przydatnego nie znajduję.
    - Dzięki.. No wiesz, za pomoc wtedy w apartamencie - mówię cicho, ale nadal trzymam się na odległość.
    - Zawsze do usług - odpowiada spokojnie jakbyśmy byli na polowaniu w lesie, a on właśnie uratował mnie przed upadkiem. Patrzę mu w oczy, próbując wyczytać jego intencje, lecz nagle następuje obrót partnerki i modlę się, by nie upaść w tych wysokich szpilkach. Po "piruecie" zaczyna kręcić mi się w głowie, więc łapię się szyi Gale'a łapczywiej.
    - Hej, spokojnie. Trzymam cię - jego ręce oplatają się wokół mojej talii, a ja czuję ciepło bijące od jego ciała. Nagle cała muzyka cichnie, a w sali jestem tylko ja i ciemnowłosy. Nasze twarze są blisko siebie, zbyt blisko. Zagryzam wargę, wahając się chwilę, po czym zbliżam swoje usta do warg przyjaciela i obdarowuję je czułym pocałunkiem.



_
Wiem, wiem! Zanim mnie udusicie, pozwólcie, że wytłumaczę Wam moją długą nieobecność. Jak wspominałam wcześniej od tej środy mam ważne egzaminy i cały kwiecień przeznaczyłam na ostatnie powtórki, więc nawet nie miałam czasu, by siąść do komputera chociażby na pięć minut. Może to i marna wymówka, ale następny rozdział pojawi się raczej pod KONIEC miesiąca i modlę się o to, by był dłuższy.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i BLA BLA BLA, znacie już tę gadkę. Dajcie mi znać w komentarzach, co was zaskoczyło, zdenerwowało, uszczęśliwiło! Dodatkowo zapraszam do zakładki "Zwycięzcy", dzięki której możecie być na bieżąco z nowymi rodziałami ;)
Poza tym, dzisiaj WIELKANOC, więc chciałabym życzyć wszystkim osobom odwiedzającym to miejsce życzyć radosnych świąt spędzonych w gronie rodziny, smacznego jajka i mokrego dyngusa. Tylko mi się tam nie pozaziębiać!





I niech los zawsze Wam sprzyja!