poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział VI.

    Chwilę zajmuje mi pojęcie słów Lauren. Odair.. Nagle nad moją głową zaświeca się żaróweczka. Jak mogło zająć mi tyle czasu uświadomienie sobie takiej prostej sprawy?!, mam do siebie pretensję, chociaż minęło kilka sekund.
    - Finnick Odair! - sapię, przerywając ciszę i dopiero teraz gryzę się w język. Dziewczyna w odpowiedzi tylko uśmiecha się krzywo. Zagryzam dolną wargę. Milczy, więc uznaję, że czeka na dalszą reakcję. - To Twój brat? - pytam spokojniej. Jak do jasnej anielki w takim razie kobiecie udało się przenieść do Kapitolu?, zastanawiam się, choć jestem pewna tego, że moja pomocnica zaraz wyręczy mnie w odpowiedzi.
    - To syn mojego taty brata, mój kuzyn ściślej mówiąc - przemawia w końcu, a ja czekam na więcej. - Kiedy tylko Finnick zwyciężył igrzyska, nasi ojcowie stwierdzili, że bezpieczniej byłoby mnie odesłać z Czwartego Dystryktu, Kapitol lubił robić przekręty podczas dożynek z rodzinami zwycięzców. Tak trafiłam tutaj, do domu osiemdziesięcioletniej staruszki. Miała sklerozę, więc szybko uznała mnie za swoją wnuczkę, która przestała ją odwiedzać gdy tylko skończyła osiemnaście lat - słucham spokojnie. Nie mam serca jej przerywać. - Szczęśliwym trafem jej imię brzmiało podobnie do mojego, więc i to przeszło. W domu przekazali burmistrzowi, że zmarłam na grypę zakaźną, nawet nikt nie miał odwagi, by tę informację sprawdzać.
    - I tak po prostu tu mieszkasz? - unoszę brew ku górze.
    - Właściwie to tak, ale dom babci wygląda jak ruina, bo nikt za wyjątkiem mnie o niego nie dba, a sama Emily nie ma już wystarczająco pieniędzy na remont. Nie nazwałabym tego życiem - wzrusza ramionami, a ja uśmiecham się pod nosem.
    - Na pierwszy rzut oka widać, że nigdy nie odwiedziłaś dwunastki.
    Dziewczyna tylko wzrusza ramionami i wstaje. Chcę ją zatrzymać, by mogła mi opowiedzieć o sobie więcej, ale w tym samym czasie winda otwiera się, a z niej wychodzą moi trybuci i Effie. Muszę przyznać, że Lauren ma dobry refleks. Szybko podnoszę się z miejsca i za plecami chowam notatki tak, jakby ich sporządzenie było jakąś wielką zbrodnią. No, w każdym bądź razie zbrodnią moją i blondyną, która teraz pomagała zdjąć drugiej opiekunce żakiet z różowych piór.
    Lucas i Mary padają spoceni na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedziałam ja. Widząc ich wykończone twarze, mrużę oczy i nieznacznie uśmiecham się pod nosem. Przynajmniej mam pewność, że ciężko pracują. Dosiadam się do nich i zaczynam wypytywać o sprzęt. Dziwię się na wieść, że w tym roku nie było żadnego stoiska z roślinami, a zamiast tego rozpoznawanie substancji chemicznych. Szybko zapisuję informację do zeszytu z notatkami i rysuję obok wielki wykrzyknik. To na pewno pomoże mi ustalić wygląd nowej areny. Chemia i brak roślin.. Myślę, ale nic sensownego nie przychodzi mi na myśl.
    Gdy inna kobieta, która opiekuje się nami i naszym penthouse'em woła na kolację, marszczę czoło. Jakim cudem dzień minął mi tak szybko? Jednak bez marudzenia wchodzę na podest jadalniany i zajmuję swoje miejsce. Nie jestem głodna, ale wmuszam w siebie dwie kanapki z serem. Tym razem siedzę dłużej i rozmawiam głównie z Lukiem. Effie próbuje nawiązać rozmowę z Mary, ale jej starania na nic się zdają. Tego wieczoru pomieszczenie pierwsza opuszcza moja podopieczna, później chłopak. Widzę, jak w ciemnym korytarzu skręca i znika za drzwiami pokoju przyjaciółki. Zastanawiam się, czy starają się uczcić prawdopodobnie ostatnie dni ich życia, czy może wolą razem rozpaczać. Kiedy i różowowłosa oznajmia, że jest zmęczona, spoglądam na zegarek. Prawie północ... Wzdycham i zastanawiam się, jakim cudem ten dzień minął tak szybko. Żegnam się z kobietą, po czym znikam za drzwiami swojego pokoju.
    Zdejmuję z siebie ubrania, odrzucam je na podłogę i przechodzę do łazienki. Pod prysznicem włączam tryb delikatnego mycia chłodną wodą, pod strumieniem spędzam dobre pół godziny i w końcu osuszam się ręcznikiem. Wracam do pokoju i widzę na łóżku złożoną w kostkę piżamę. Chwytam ją w ręce. Dłuższą chwilę przyglądam się jej, a kiedy stwierdzam, że nie jest taka zła, podmieniam ją z ręcznikiem. Poprzednie ubrania gdzieś zniknęły, więc nie pozostaje mi nic innego, jak odpoczynek. Leniwie kładę się na materac, a tułów i nogi chowam pod kołdrą. Jakiś czas leżę na prawym boku wpatrując się w hologram lasu. W końcu, ukojona obrazem, usypiam.
    Tej nocy nie śni mi się nic złego. Gdy budzę się, przypominając sobie o tabletkach, które muszę łykać od czasu powrotu do dwunastki, czuję na miejscu obok leżącą sylwetkę. Boję się jednak odwracać, by nie spłoszyć mojego gościa. Powoli więc sięgam dłonią po dwa kubeczki stojące na szafce nocnej, a kiedy lekarstwa lądują w moim żołądku, znów opadam głową na poduszki. Wstrzymuję oddech, bo chłopak obok mnie niebezpiecznie się poruszył. Dopiero jego ciche chrapnięcie uspokaja mnie i wypuszczam powietrze z płuc. Tak bardzo chciałabym się odwrócić by móc spojrzeć na Peetę, móc dotknąć jego twarzy czy złożyć na jego ustach delikatny pocałunek. Patrzę na zegarek. Czwarta czterdzieści trzy. Chwytam w rękę pilot od hologramów i wyłączam urządzenie. Moim oczom ukazuje się wschód słońca. Mimo obecności nowoczesnych, wysokich budynków wokół, widok jest piękny. Żałuję, że mój ukochany nie może tego zobaczyć. Nagle uświadamiam sobie, że przecież skoro chłopak musi uciec niezauważony zanim Effie czy jakikolwiek inny mieszkaniec naszego apartamentu się obudzi, nastąpi to niedługo. Postanawiam więc czuwać. Upewniając się, na podstawie półgodzinnej obserwacji, że Peeta śpi naprawdę mocno, obracam się o sto osiemdziesiąt stopni i podziwiam jego śpiącą twarz. Uśmiecham się pod nosem. Promienie słoneczne dostające się przez olbrzymie okno idealnie podkreślają rysy jego twarzy.
    Nie wiem, ile czasu mija, ale nieoczekiwany gość w końcu uchyla powieki. Chwila mija, zanim zdąży się rozbudzić. Cały czas leżę nieruchomo i wpatruję się w jego tęczówki.
    - Katniss... - mruczy zakłopotany i podnosi się szybko. Szybko łapię go za dłoń i ciągnę z powrotem do siebie. - Nie powinienem być tutaj, a ty nie powinnaś mnie widzieć - jego ton jest tak oziębły, że aż po plecach przebiegają mi ciarki. Co jak co, ale takiej reakcji na pewno się nie spodziewałam. Miałam nadzieję, że po wczorajszej nocy wszystko w porządku. Widocznie się myliłam. Wzdycham głośno i odpuszczam. Przecież i tak chłopak jest silniejszy ode mnie, nie będzie miał problemów by pozbyć się piątego koła u wozu, mnie. Patrzę jak zarzuca na siebie bluzę. Na chwilę nasze spojrzenia się krzyżują. Kiedy myślę, że młody Mellark szybko wyjdzie z pomieszczenia, ten na wskroś pochyla się nade mną, całuje mnie delikatnie w czoło i dopiero opuszcza mój pokój. Chwilę siedzę w osłupieniu. Skąd te wahania nastrojów? Nadal jest na mnie zły, to już wiem na pewno. Ale dlaczego przychodzi tutaj każdej nocy? 
    Rozkojarzona wstaję z łóżka i ruszam śladami Peety, ale jego już nie ma. W salonie witam się z dwoma blondynkami, które widocznie miały nocną zmianę przy pilnowaniu porządku w apartamencie i siadam na posadzce przy oknie. Podciągam kolana pod brodę i obserwuję dłuższy czas wspinające się po niebie słońce.
    - Katniss? - znów słyszę swoje imię, tym razem wypowiadane przez inny, kobiecy głos. Odwracam głowę i widzę stojącą kilka metrów ode mnie Mary. Szybko ocieram pozostałości łez z policzków, po czym wymuszam uśmiech.
    - Wygląda na to, że już nie kryjesz swojego głosu przed światem... - skinięciem głowy wskazuję jej miejsce obok siebie, a kiedy je zajmuje wzdycham ciężko.
    - Wiem, że pewnie nie masz teraz do tego głowy, ale mam kilka pytań.
    - Słucham - mówię beznamiętnie, wpatrując się uparcie w obraz za szybą.
    - Jak to jest być na arenie? Kiedy wiesz, że grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo? - spodziewałam się takiego pytania.
    - Czujesz się samotna, pomimo tych wszystkich wpatrzonych w ciebie oczu. Jesteś sama, nikomu nie możesz ufać. Chyba, że znajdziesz ludzi, z którymi wspólnymi siłami spróbujecie przetrwać.. - chcę mówić, ale dziewczyna mi przerywa.
    - Tak jak ty i Peeta? - wyparowuje z pytaniem, a ja śmieję się gorzko.
    - Dokładnie - chwilę się waham nad opowiedzeniem jej prawdziwej historii "nieszczęśliwych kochanków z Dystryktu Dwunastego", lecz szybko dochodzę do wniosku, jeśli ta opowiastka pozostanie pomiędzy mną, moim kompanem w kłamstwie i naszymi opiekunami. - Właściwie to byłam gotowa zrobić wszystko, byleby zapewnić mu powrót do domu. Nie wiem, czy można to nazwać równym układem, chociaż jestem pewna, że on chciał tego samego dla mnie - rozmawiamy jeszcze dłuższą chwilę. Na koniec pada pytanie o przyczynę nieobecności mojego ukochanego w Kapitolu i niechęć do mentorowania. Znów robię to samo - kłamię. Stwierdzam, że już dawno weszło mi to w krew, co niezbyt mnie cieszy. Nie mam w końcu żadnych powodów do uśmiechu, ale mimo to ciągle się uśmiecham. Kolejne kłamstwo. Zaskakujące, jak szybko ludzie w nie wierzą. Pogawędkę przerywa nam przybycie Effie.
    - Cóż za poranne ptaszki! - mówi piskliwym głosem i zaprasza nas na śniadanie.
    Nic nie jem, żałuję, że nie przespałam nocy, ale teraz mogę obwiniać tylko siebie. O dziewiątej trzydzieści już standardowo sprowadzam moich podopiecznych do wind, jednak tym razem nie mam całego dnia na leniuchowanie czy rozmowy z Lauren. Za pół godziny ma się odbyć szkolenie mentorów z uwagi na wprowadzone nowe technologie. Przypuszczam, że będzie to nudny wykład. Jakież zaskoczenie mnie zastaje, kiedy zamiast dużej auli zastaję salę treningową w wersji mini i kilka stoisk z dziwnymi kaskami. Jeden, dwa, trzy... siedem, osiem... jedenaście, dwanaście. Dwanaście stanowisk. A więc dla każdego opiekuna po jednym. Wędruję na swoją pozycję i witam się z Ellie. Ciemnoskóra kobieta ubrana w krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach bawi się swoim afro. Nie mam pojęcia, ile może mieć lat, ale zdecydowanie jest po trzydziestce. Chwilę rozmawiam z nią na temat braku stanowiska z rozpoznawaniem roślin, kiedy przerywa nam głos Plutarcha Heavensbee'ego. Obracam się w jego stronę i postępuję zgodnie z jego wskazówkami. Dziwne, że nie obserwuje trybutów, myślę i wkrótce zastępuje go mężczyzna po czterdziestce, którego w ogóle nie kojarzę.
    Dni mijają tak samo, budzę się rano, jem śniadanie, odprowadzam Mary i Lucasa na całodzienny trening, wychodzę na miasto, by porozmawiać ze sponsorami, wracam zbyt wcześnie i znów jestem osamotniona. Wtedy zawsze mogę liczyć na towarzystwo Lauren. Obie przez ostatnie kilka dni dość mocno się ze sobą zżyłyśmy, jednak nikt nie może się dowiedzieć o naszej znajomości, bo blondynka mogłaby być zwolniona. Wieczorem w apartamencie znów robi się głośno, moi trybuci wracają z podziemi, a Effie pojawia się znikąd, równie nagle co znika. Późno wracam do swojego pokoju i kładę się na łóżko wykończona. Na szczęście Gale'a widzę równie często co latające głosokułki po Kapitolu - czyli prawie wcale. Za to nieobecność Peety za dnia mnie dobija. Śpi ze mną, ale nadal jest zły. Nad ranem standardowo ulatnia się.
    - Pamiętajcie, by pokazać sponsorom to, w czym jesteście najlepsi - po raz dziesiąty w ciągu godziny powtarzam to samo zdanie, a Luke się śmieje. Jest nadzwyczaj radosny, jak na całą sytuację. Jego przeciwieństwem jest oczywiście Maria, lecz chłopak ją mocno wspiera. Od dwóch dni ja także - w końcu zaczęła mówić więcej i już nie chce mnie zabić wzrokiem.
    - Uczyłaś się tej regułki całą noc? - wywracam teatralnie oczami i puszczam chłopakowi kuksańca w bok. - I zanim powiesz, że to najważniejszy wieczór, uprzedzę cię, że to też już mówiłaś. Poza tym, kto da radę, jak nie my, mam rację? - tutaj patrzy na swoją przyjaciółkę, a ta kiwa głową na zgodę.
    Wypuszczam głośno powietrze i pozwalam sobie wierzyć w jego słowa. Tym razem wsiadamy do dźwigu razem. W trakcie jazdy na dół mój brzuch zaczynają ogarniać nerwobóle i przypominam sobie o tabletkach popołudniowych. Syczę pod nosem. Jestem zmuszona szybko wracać na górę, zanim przed oczami wyskoczy mi twarz Marvela i Glossa. Żegnam się z trybutami i wracam na piętro. Tuż przy dojechaniu na miejsce, robi mi się duszno. Jeszcze chwila, Katniss!, krzyczę do siebie w myślach i wychodzę w dźwigu. Ruszam w stronę sypialni podtrzymując się tego, co wpadnie mi w ręce. Nagle czuję, jak silne ramiona podnoszą mnie do góry. Mroczki przed oczami odebrały mi wzrok, więc nawet nie widzę twarzy swojego wybawcy. Odruchowo zarzucam ręce na szyję chłopaka i wtulam się w jego pierś. Na wpółprzytomna ląduję na swoim łóżku i dostaję do jednej ręki kilka tabletek, a do drugiej szklankę z wodą. Popijam leki, ale mimo to, odpływam w inną rzeczywistość.

    Idę lasem. W rękach trzymam łuk, a na plecach wisi kołczan ze strzałami. Dziwne, że o tej porze roku nie ma w pobliżu żadnych zwierząt. W końcu zauważam młode koźlę. Pewnie zgubiło się, sarny w końcu są szybkie. Chwilę się waham, ale przecież to może być jedyna zdobycz na następne kilka dni. Wyciągam jedną strzałę i naciągam ją na cięciwę. Chwilę celuję, by trafić w zwierzę tak, by nie uszkodzić zbytnio mięsa, po czym pozwalam broni wbić się w małą sarenkę.
    Nagle moja zdobycz zamienia się w kruchą blondynkę. Zaczynam piszczeć. Rzucam łuk na ściółkę i pędzę w stronę dziewczynki. Kucam przy ciele, z którego powoli uchodzi życie. Wpatruję się w strzałę wbitą prosto w serce. Zanoszę się szlochem. To nie dzieje się naprawdę!, krzyczę w myślach. Szczypię się kilka razy, ale to wcale nie działa.
    - Musisz zwyciężyć - głos Prim jest cichy i słaby. Co mam zwyciężyć? Nie, Prim! Nie chciałam! Ściskam mocno ciało siostry w ramionach i zaczynam nucić kołysankę. Mama ją zaraz uratuje. Prim będzie zdrowa. Musi być!
    Dziewczynka zamyka oczy. Słyszę jej ostatni oddech, a potem następuje głucha cisza. Cały las cichnie. 

    Ktoś potrząsa moim ciałem. W końcu otwieram oczy i szybko siadam. Rękami badam podłoże. Nadal jestem na łóżku. Staram się uspokoić oddech.
    - Już dobrze - słyszę męski głos, ale wcale nie należy on do Peety. Unoszę głowę.
    - Gale... - chcę wstać i uciec. To przez Ciebie śniła mi się Prim!, krzyczę, jednak w końcu moje słowa nie wydostają się z ust. - Myślałam, że...
    - To Peeta? - kończy za mnie. Chłopak prycha i odsuwa się na bezpieczną odległość. Pewnie doskonale wie, do czego jestem skłonna. I bardzo dobrze.
    - Co Ty tu robisz? - pytam ostro, próbując przywrócić się do normalnego stanu. Moje ciało nadal opanowują konwulsje. Zagryzam mocno zęby i w końcu ustępują w minimalnym stopniu. Nadal się trzęsę, ale nie aż tak bardzo.
    - Pomyślałem, że moglibyśmy porozmawiać.
    - Niby o czym? - wtrącam się w zdanie, zakładając ręce na piersi.
    - Daj mi się wytłumaczyć.
    - Miałeś już na to czas. Teraz możesz wyjść - znów ucinam ostro i nie zmieniam wyrazu twarzy.
    - Kotna... - mówi zrezygnowanym tonem. - Proszę cię.
    Czemu nagle obecność tego człowieka zaczęła przyprowadzać mnie do szału?
    - Nie słyszałeś? - drugi głos odzywa się ostrym tonem. - Twoja przyjaciółka poprosiła cię o opuszczenie pomieszczenia. Potrzebujesz powtórki? -  chcę obrócić twarz, jednak nadal uparcie wpatruję się spode łba na mężczyznę. Właściciel tych słów wydaje się stanowczy, a zarazem odrobinę groźny. To nieważne. Mój Peeta tutaj jest.


_
No siemaneczko, trybuci. Rozdział dodaję późno, bo dopiero złapałam bakcyla do pisania. Przepraszam no i ten tego. Igrzyska coraz bliżej! Cieszycie się? Ciekawa, jestem, czy Mary i Luke przeżyją... A nie, ja to wiem! Ale Wy możecie zgadywać. Czekam na Wasze propozycje. :D I wiem, że pewnie część z Was znów mnie zabije za zakończenie, no ale cóż. Taka moja natura. ^^ Ach, dziękuję Zuzi za podpowiedź. Ty już wiesz, o co kaman. ;D
Nie wiem, czy po zakończeniu igrzysk głodowych nie przerwać pisania. Wyraźcie swoją opinię w komentarzach!
PRAWIE ZAPOMNIAŁAM. Jeśli chcecie ze mną popisać, czy zapytać się o cokolwiek (nawet jakieś bzdety kompletne), to zapraszam TUTAJ.
Dobranoc trybuci!


I niech los zawsze Wam sprzyja.

13 komentarzy:

  1. Jejciu *_* Cudowna notka <3 dla mnie chyba najlepsze ze wszystkich : )

    OdpowiedzUsuń
  2. jak zwykle genialne ;**
    zapraszam też do siebie dopiero zaczynam ;D
    katnissipeetadalszeycie.blox.pl/html
    ~Peetniss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)
      Ok, z pewnością wpadnę, ale na przyszłość zapraszam do postu "spam" ;D

      Usuń
  3. Jejciu *-* Cudowny rozdział <3 No, ale w takim momencie... ;_; A i nie przerywaj pisania! Pozdrawiam i weny życzę! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że będą bili :D
      Dzięki i też całuję. ;)

      Usuń
  4. Nie ma za co ^^ super rozdział! Dawaj już następny to znów Ci pomogę :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Następny świetny rozdział <3 zakochałam się w Twoim opowiadaniu, normalnie nie czytam o dalszych losach Katniss i Peety, ale Twoje jest cudowne!!! :33

    OdpowiedzUsuń
  6. Raaaaaaany *o* Przeczytałam wszystko na jednym tchu, jest naprawdę super! Pisz, pisz, pisz.
    Czekam na więcej!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wooow!Kocham cię!Hahah,serio <3 Ale jak możesz przerywać w takich momentach?!Nie cierpię tego ;/ Ale akcja,Peeta troche się wkurzył,ciekawe czy Gale sobie pójdzie..Nie wiem co wymyślisz xd No i myślę że Mary i Luke przeżyją...chyba...w każdym razie czekam na następny rozdział i pozdrawiam cię serdecznie ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam normalnie kończyć w takich momentach :) A co do Luke'a i Mary... zapraszam do następnych rozdziałów :D Siódmy już jest.
      Buziaki!

      Usuń