W jadalni na śniadaniu zastaję Effie i siadam obok niej. Wkrótce dołączają do nas styliści moich podopiecznych, a następnie moje gwiazdki. Na talerz nakładam sobie twarożku i kilka tostów. Zanim zdążę się sprzeciwić, opiekunka wlewa do mojej szklanki wino. Piorunuję ją wzrokiem. Alkohol o ósmej rano? Pewnie dla Kapitolończyków to standard, ale z całą pewnością nie dla mnie. Odsuwam naczynie na bok na znak, że jednak nie skorzystam z okazji i biorę się za jedzenie.
Podczas posiłku dowiaduję się, że Luke lubi jeździć na rowerze i brał udział w kilku wyścigach na wzgórzach wokół Kapitolu, więc dużo trenował na "siłowni". Mary jest pływaczką, a przynajmniej dużo pływała, gdy była w wieku 12 lat. Od tamtego czasu minęły cztery wiosny, ale Lucas chwali, że zawsze była szybsza od niego. Oprócz tego, nie wydaje mi się, by ta dwójka trybutów miała jakieś specjalne zdolności, ale już wiem, że obydwoje znają się od kołyski i spędzili ze sobą całe życie. O ich historiach opowiada mi chłopak, a dziewczyna zwykła siedzieć cicho i grzebać widelcem w sałacie. Mam nadzieję, że reszta zawodników nie jest o wiele lepsza, by moi podopieczni mogli jak najdłużej pozostać przy życiu. Dzisiaj mają się odbyć pierwsze treningi, które w sumie mają trwać aż do soboty, tj przeznaczono całe pięć dni na przygotowania. W niedzielę Caesar zaprasza wszystkich trybutów na wywiady, a zaraz po nich ma odbyć się bankiet. Według instrukcji Plutarcha mam tam zdobyć stałych sponsorów swoim wdziękiem. Szkoda, że nikt nie wziął pod uwagę faktu, że ja nie potrafię być przyjazna.
- Wiecie, o której wyszedł Peeta? - pytam, kiedy połykam porcję białego sera.
- Peeta? - pyta słodziutki głos i nagle wszystkie spojrzenia są skierowane na mnie.
Głupia Katniss, karcę się w myślach. Widocznie przebywanie w ośrodku było zakazane, więc chłopak musiał się tutaj przemknąć i nikt za wyjątkiem mnie go nie widział. Wzdycham głośno. Nie mam już lepszych pomysłów. Widząc jednak jak Effie nadal patrzy na mnie wyczekująco, muszę coś powiedzieć.
- Um, słyszałam, że ma dzisiaj dotrzeć do Kapitolu. Jestem ciekawa o której wyszedł z pociągu - ratuję tyłek i nawet się uśmiecham. Kobieta kiwa głową na znak, że zrozumiała, rzuca pod nosem, że nie słyszała o jego przybyciu i wraca do swojej sałatki z paluszkami krabowymi. Sama szybko kończę swój posiłek i wstaję od stołu. Szybkim krokiem wracam do swojego pokoju i od razu padam na łóżko. Wodzę nosem po pościeli poszukując zapachu ukochanego. Dłużej zatrzymuję się twarzą przyłożoną do poduszki i wciągam powietrze. Albo wyczuwam jego perfumy, albo moje zmysły tracą swoją użyteczność. Chcę upewnić się, że nocna pobudka i rozmowa były prawdziwe. Tak bardzo potrzebuję wybaczenia Peety.
Przytomnieję dopiero, kiedy jedna z blondynek budzi mnie mocnym szarpnięciem. Uch, musiałam usnąć.
- Panienko Everdeen, musi pani zaprowadzić trybutów do sali treningowej - mówi przyjemnym głosem, a ja złażę z materacu. Zerkam na zegarek, już dziewiąta piętnaście, pora wstać.. Ziewając, przeciągam się. Podchodzę do lustra i jęczę na widok poplątanych włosów. Szybko postanawiam uczesać je rękami. Widząc moje zmagania, Lauren podchodzi do mnie i z jednej z szuflad wyjmuje grzebień, po czym sama decyduje się zrobić porządek z moimi włosami. Nie wiem, ile może mieć lat, lecz z pewnością nie wygląda na więcej niż dwadzieścia pięć lat, a to znaczy, że zapewne jest starsza ode mnie.
- Dziękuję - mruczę zgodnie z prawdą. Nie mam głowy do dobrej prezenacji, choć z pewnością właśnie tego wymagają ode mnie wszyscy. Nie, nie od ciebie, od Kosogłosa - poprawiam się w myślach i aż się krzywię. Oddałabym wiele, byleby się pozbyć tego przydomka. Choć z drugiej strony kosogłos zawsze będzie przynosił mi szczęście.
Schylam głowę w poszukiwaniu na toaletce broszki. Ku mojej uciesze, szybko ją odnajduję i przypinam dumnie nad lewą pierś beżowej sukienki, którą na dzisiaj przygotowała mi moja ekipa przygotowawcza.
- Pasuje idealnie - mówi dziewczyna stojąca za mną i w tej chwili kończąca pleść mi dobierańca. Kiedy ona zaczęła go robić?!, rozdziawiam usta, ale na szczęście tylko w swojej głowie. Po kilku sekundach na końcówkę włosów nakłada gumkę, a warkocz przekłada na moje prawe ramię. Nadal stoi za mną i przygląda się bacznie mojej twarzy. - Tylko ta rana nie pasuje - dodaje po jakimś czasie, a ja się uśmiecham.
- Wypadek przy pracy - mówię i posyłam jej odbiciu w lustrze oczko.
- Tak, oczywiście - śmieje się i wychodzi z pomieszczenia. Kieruję się za nią. W końcu muszę zająć się Lucasem i Mary, pewnie już na mnie czekają.
Zanim winda zjeżdża do podziemi podaję im kilka wskazówek, które dwa lata temu, kiedy po raz pierwszy wychodziłam na arenę, przekazywał mi Haymitch. Chłopakowi każę skupić się na małpim gaju i pleceniu sideł, a dziewczynie na bieganiu z przeszkodami i rozpoznawaniu roślin. Tyle na dzisiaj powinno wystarczyć. Dodatkowo proponuję, by postarali się zakolegować z innymi trybutami. Nie podaję przyczyny. Przecież nie powiem im, że chcę, by znaleźli sojuszników, gdyż to na pewno przyda im się podczas wielkiej rzezi w ciągu kilku pierwszych godzin walki.
W piwnicy zastajemy kilku innych zawodników. Cieszę się widząc Johannę i Annie. Obydwie stoją w rogu i rozmawiają, patrząc co jakiś czas podejrzliwie w stronę balkonu organizatorów. Staram się nie zwracać uwagę na to miejsce, bo tak bardzo nie chcę znów widzieć tej twarzy. Opuszczam swoich podopiecznych, życząc im powodzenia i dołączam do mentorek, czując na sobie parzące spojrzenie.
- Cześć, Kotna - mówi z szerokim uśmiechem zwyciężczyni z Siódmego Dystryktu. Wywracam tęczówkami teatralnie. Podczas naszego pomieszkiwania w podziemiach trzynastki spędziła wystarczająco dużo czasu ze mną i Gale'em, by przejąć kilka jego i moich zwrotów. Podejrzewam, że moją ksywkę wypowiedziała specjalnie po to, by mnie zdenerwować. Widocznie wie, kto jest wśród mężczyzn w marynarkach.
- Naprawdę śmieszne - komentuję. Zwracam wzrok na Annie i odruchowo ręką wędruję do jej brzuszka. - Cześć, Finnick Junior - nazwanie dziecka tej dwójki przychodzi automatycznie. Wiem jednak, że to mogło zranić dziewczynę. Unoszę głowę i zabieram dłoń, nabierając przepraszający wzrok. Rudowłosa tylko macha ręką na znak, że nic się nie stało.
- Rozmawiałyśmy właśnie o tegorocznych organizatorach. Sama śmietanka. Najlepsi stratedzy z dystryktów, mądre głowy z trójki i piątki - odzywa się Johanna, a ja zmuszona jestem spojrzać w tamtą stronę. Pierwszą twarzą, która przykuwa moją uwagę jest mężczyzna o szarych oczach i ciemnych włosach. Tak bardzo podobnych do moich. Gale także patrzy w moją stronę z nieodgadnioną miną, więc szybko rezygnuję i wykręcam się do niego plecami.
- Mam do was sprawę, wszystkie wiemy, o co chodzi. Ale z pewnością nie możemy obgadać tego tutaj.. - mówię w końcu i zagryzam dolną wargę.
- Jakieś propozycje, w takim razie? - ciemnowłosa odzywa się, unosząc brew ku górze. Obydwie swój wzrok kierujemy na drobną kobietę.
- Tak, ja znam jedno miejsce.
Kaptur na głowie zaczyna mi doskwierać, jednak to jedyny sposób, by przejść niezauważoną ulicami Kapitolu. W innej sytuacji nawet bym go nie zakładała w obawie przed uduszeniem się z gorąca, jednak teraz każdy mieszkaniec miasta był zainteresowany tylko i wyłącznie Igrzyskami Głodowymi, a spotkanie jednego z mentorów skończyłoby się długim wypytywaniem o wszelakie szczegóły. Na szczęście po półgodzinnej wędrówce, Annie skręca w prawo i wspina się na schodki małej kawiarenki urządzonej w pastelowych kolorach. Jest aż nadto słodka, ale nie znajdziemy lepszej miejscówki w szybkim czasie. Za półtorej godziny ma odbyć się wspólny obiad. We trzy siadamy przy stoliku w kącie lokalu i zamawiamy kawę.
- Musimy stworzyć solidny sojusz. To nie mają być zwykłe igrzyska, jak zapowiedział Plutarch. Nie wiemy, czego się spodziewać, więc uznałam, że w kupie mamy przewagę - mówię i, o dziwo, kobiety od razu przyznają mi rację.
Zaczyna się rozmowa o zdolnościach naszych trybutów. Dwójka Annie - Wiktor i Rose są przydatni jeśli chodzi o szybki kamuflaż czy przenoszenie ciężarów. Trybuci Johanny są bardziej przydatni - Josh jeszcze rok temu, zanim rebelia się uaktywniła, chodził na zajęcia z szermierki, natomiast matka i starsza siostra Angeliny są pielęgniarkami. Niewątpliwie ta para z całej trójki ma największe szanse na zwycięstwo. Chociaż zawodowcy z drugiego rejonu, ścisłego centrum stolicy także wyglądają na groźnych. Enobaria musi być z nich dumna.
Godzinę później jesteśmy już z powrotem w ośrodku szkoleniowym. Tym razem jednak zostajemy zauważone przy samej bramie przez grupkę nastolatek, nie w wieku starszym niż trzynaście, czternaście lat, które nie dają nam spokoju dopóty, dopóki nie podpiszemy ich koszulek markerami. Moja "sława" zdecydowanie zaczyna mnie przygnębiać.
Po obiedzie, w czasie czterdziestominutowej sjesty spotykam się z Lucasem i Mary i tłumaczę im zasady sojuszu, które wcześniej ustaliłam z innymi mentorkami.
- Czyli mamy się trzymać razem i w razie rozproszenia w ciągu pierwszego dnia mamy ich nie atakować, a gdy zostanie tylko nasza szóstka, mamy wiać jak najdalej od nich? - dziewczyna powtarza moje słowa, a ja kiwam głową. Dokładnie tak. Jej mina zdaje się zmieniać z każdą sekundą - począwszy od zadziwieniu, szoku przez złość, bezradność aż w końcu na zrozumieniu kończąc. Wygrałam tę bitwę. - Okej. Niech będzie. Nie chcę skonać sama na tej cholernej arenie - wypuszcza głośno powietrze, a ja zerkam na jej przyjaciela.
- Ale odłączamy się, gdy zawodowcy zginą - kiwam głową na zgodę i przybijam z nimi żółwika. To maksimum na jakie mnie stać, boję się przybliżyć do moich podopiecznych, bo wiem, że potem trudniej będzie mi się od nich odzwyczaić. A z resztą - jakby to stwierdziło wielu mentorów - bliższe kontakty ze swoimi trybutami są nieprofesjonalne. Co za bzdury.
Odprowadzam wychowanków do windy i żegnam się z nimi. Mam teraz kilka godzin dla siebie, choć zapewne powinnam je spędzić na dokładnym śledzeniu dożynek i ponownym przyglądaniu się innym zawodnikom, by móc ustalić ich mocne i słabe punkty. Effie wyruszyła na miasto, by porozmawiać wstępnie ze sponsorami, więc apartament jest pochłonięty dobijającą ciszą. Po raz pierwszy przeszkadza mi samotność. Idę więc w stronę telewizora i ustawiam go na powtórkę wczorajszych uroczystości. Podgłaśniam głos Paylor i teraz przynajmniej w moich uszach uciążliwe piszczenie systemu przeciwwłamaniowego zagłuszają odgłosy z głośnika. Siadam na długiej kanapie po turecku i na kolanach kładę sobie poduszkę. Kładę na niej ręce i zrezygnowana zaczynam oglądać twarze kolejnych dzieciaków. Pociesza mnie fakt, że osób poniżej piętnastu lat jest tylko czworo - wnuczka prezydenta Snowa reprezentująca jedynkę, chłopiec w wieku czternastu lat z trójki o imieniu Jamie, oraz dwie dziewczyny z ósemki i jedenastki. Większość trybutów z pozostałych stref wydaje się być tak samo niebezpiecznych co Mary czy Rosalinda. Jednym wyłapanym przeze mnie zagrożeniem jest dwójka nastolatków z drugiego regionu. Clarissa i Nathaniel są dość dobrze zbudowani i od razu nabieram do tej dwójki szacunku. Nie zmienia to jednak faktu, że będę musiała pomóc naszemu sojuszowi ich pokonać.
By nie pominąć żadnego szczegółu cały czterdziestopięciominutowy materiał oglądam już trzeci raz, jednak jak na złość żadna z postaci nie zmienia chociażby sposobu chodu. Mimo to, brnę dalej. Ilebym dała, by móc podejrzeć salę ćwiczeń, jęczę cicho i nawet nie słyszę, kiedy podchodzi do mnie Lauren i nie czekając na zaproszenie siada obok mnie. Stwierdzam, że czuje się swobodnie jak na rygorystyczne normy, których powinna się zapewne trzymać, ale wcale nie mam jej tego za złe.
- Coś ciekawego? - unosi brew, spoglądając w moje notatki. Nie miałam czasu na kaligrafowanie tekstu, więc mam wątpliwości, czy kobieta cokolwiek z nich odczyta.
- Nie, ciągle nie mogę rozgryźć tych ludzi - krzywię się, co raz spoglądając na ekran. Czuję jak moje notatki są mi zabierane razem z długopisem. Przenoszę zdziwiony wzrok na blondynkę, a ta tylko wzrusza ramionami.
- Co? Chcesz im pomóc czy nie? - wzdycham tylko i przypatruję się, jak moja wybawicielka namiętnie pisze całe wypracowanie pod moimi wypocinami. - Peeta wyszedł o szóstej, zanim ktokolwiek inny się obudził. Poprosił mnie, bym nie zdradzała jego obecności nikomu, ale skoro sama się o niego spytałaś... Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć - znienacka towarzyszka przemawia obojętnym tonem, nie przerywając pisania. Wiedziałam, że to nie był sen. To nie mógł być sen. Ale gdzie jest mój ukochany teraz? I dlaczego nikt nie wie o jego obecności w Kapitolu? Wzdycham i staram się skupić myśli na igrzyskach. Wkrótce zapiski Lo, bo tak postanowiłam ją nazywać, mają długość dwóch kartek i wędrują z powrotem na moje kolana. Zaczynam wodzić wzrokiem po tekście.
Podczas posiłku dowiaduję się, że Luke lubi jeździć na rowerze i brał udział w kilku wyścigach na wzgórzach wokół Kapitolu, więc dużo trenował na "siłowni". Mary jest pływaczką, a przynajmniej dużo pływała, gdy była w wieku 12 lat. Od tamtego czasu minęły cztery wiosny, ale Lucas chwali, że zawsze była szybsza od niego. Oprócz tego, nie wydaje mi się, by ta dwójka trybutów miała jakieś specjalne zdolności, ale już wiem, że obydwoje znają się od kołyski i spędzili ze sobą całe życie. O ich historiach opowiada mi chłopak, a dziewczyna zwykła siedzieć cicho i grzebać widelcem w sałacie. Mam nadzieję, że reszta zawodników nie jest o wiele lepsza, by moi podopieczni mogli jak najdłużej pozostać przy życiu. Dzisiaj mają się odbyć pierwsze treningi, które w sumie mają trwać aż do soboty, tj przeznaczono całe pięć dni na przygotowania. W niedzielę Caesar zaprasza wszystkich trybutów na wywiady, a zaraz po nich ma odbyć się bankiet. Według instrukcji Plutarcha mam tam zdobyć stałych sponsorów swoim wdziękiem. Szkoda, że nikt nie wziął pod uwagę faktu, że ja nie potrafię być przyjazna.
- Wiecie, o której wyszedł Peeta? - pytam, kiedy połykam porcję białego sera.
- Peeta? - pyta słodziutki głos i nagle wszystkie spojrzenia są skierowane na mnie.
Głupia Katniss, karcę się w myślach. Widocznie przebywanie w ośrodku było zakazane, więc chłopak musiał się tutaj przemknąć i nikt za wyjątkiem mnie go nie widział. Wzdycham głośno. Nie mam już lepszych pomysłów. Widząc jednak jak Effie nadal patrzy na mnie wyczekująco, muszę coś powiedzieć.
- Um, słyszałam, że ma dzisiaj dotrzeć do Kapitolu. Jestem ciekawa o której wyszedł z pociągu - ratuję tyłek i nawet się uśmiecham. Kobieta kiwa głową na znak, że zrozumiała, rzuca pod nosem, że nie słyszała o jego przybyciu i wraca do swojej sałatki z paluszkami krabowymi. Sama szybko kończę swój posiłek i wstaję od stołu. Szybkim krokiem wracam do swojego pokoju i od razu padam na łóżko. Wodzę nosem po pościeli poszukując zapachu ukochanego. Dłużej zatrzymuję się twarzą przyłożoną do poduszki i wciągam powietrze. Albo wyczuwam jego perfumy, albo moje zmysły tracą swoją użyteczność. Chcę upewnić się, że nocna pobudka i rozmowa były prawdziwe. Tak bardzo potrzebuję wybaczenia Peety.
Przytomnieję dopiero, kiedy jedna z blondynek budzi mnie mocnym szarpnięciem. Uch, musiałam usnąć.
- Panienko Everdeen, musi pani zaprowadzić trybutów do sali treningowej - mówi przyjemnym głosem, a ja złażę z materacu. Zerkam na zegarek, już dziewiąta piętnaście, pora wstać.. Ziewając, przeciągam się. Podchodzę do lustra i jęczę na widok poplątanych włosów. Szybko postanawiam uczesać je rękami. Widząc moje zmagania, Lauren podchodzi do mnie i z jednej z szuflad wyjmuje grzebień, po czym sama decyduje się zrobić porządek z moimi włosami. Nie wiem, ile może mieć lat, lecz z pewnością nie wygląda na więcej niż dwadzieścia pięć lat, a to znaczy, że zapewne jest starsza ode mnie.
- Dziękuję - mruczę zgodnie z prawdą. Nie mam głowy do dobrej prezenacji, choć z pewnością właśnie tego wymagają ode mnie wszyscy. Nie, nie od ciebie, od Kosogłosa - poprawiam się w myślach i aż się krzywię. Oddałabym wiele, byleby się pozbyć tego przydomka. Choć z drugiej strony kosogłos zawsze będzie przynosił mi szczęście.
Schylam głowę w poszukiwaniu na toaletce broszki. Ku mojej uciesze, szybko ją odnajduję i przypinam dumnie nad lewą pierś beżowej sukienki, którą na dzisiaj przygotowała mi moja ekipa przygotowawcza.
- Pasuje idealnie - mówi dziewczyna stojąca za mną i w tej chwili kończąca pleść mi dobierańca. Kiedy ona zaczęła go robić?!, rozdziawiam usta, ale na szczęście tylko w swojej głowie. Po kilku sekundach na końcówkę włosów nakłada gumkę, a warkocz przekłada na moje prawe ramię. Nadal stoi za mną i przygląda się bacznie mojej twarzy. - Tylko ta rana nie pasuje - dodaje po jakimś czasie, a ja się uśmiecham.
- Wypadek przy pracy - mówię i posyłam jej odbiciu w lustrze oczko.
- Tak, oczywiście - śmieje się i wychodzi z pomieszczenia. Kieruję się za nią. W końcu muszę zająć się Lucasem i Mary, pewnie już na mnie czekają.
Zanim winda zjeżdża do podziemi podaję im kilka wskazówek, które dwa lata temu, kiedy po raz pierwszy wychodziłam na arenę, przekazywał mi Haymitch. Chłopakowi każę skupić się na małpim gaju i pleceniu sideł, a dziewczynie na bieganiu z przeszkodami i rozpoznawaniu roślin. Tyle na dzisiaj powinno wystarczyć. Dodatkowo proponuję, by postarali się zakolegować z innymi trybutami. Nie podaję przyczyny. Przecież nie powiem im, że chcę, by znaleźli sojuszników, gdyż to na pewno przyda im się podczas wielkiej rzezi w ciągu kilku pierwszych godzin walki.
W piwnicy zastajemy kilku innych zawodników. Cieszę się widząc Johannę i Annie. Obydwie stoją w rogu i rozmawiają, patrząc co jakiś czas podejrzliwie w stronę balkonu organizatorów. Staram się nie zwracać uwagę na to miejsce, bo tak bardzo nie chcę znów widzieć tej twarzy. Opuszczam swoich podopiecznych, życząc im powodzenia i dołączam do mentorek, czując na sobie parzące spojrzenie.
- Cześć, Kotna - mówi z szerokim uśmiechem zwyciężczyni z Siódmego Dystryktu. Wywracam tęczówkami teatralnie. Podczas naszego pomieszkiwania w podziemiach trzynastki spędziła wystarczająco dużo czasu ze mną i Gale'em, by przejąć kilka jego i moich zwrotów. Podejrzewam, że moją ksywkę wypowiedziała specjalnie po to, by mnie zdenerwować. Widocznie wie, kto jest wśród mężczyzn w marynarkach.
- Naprawdę śmieszne - komentuję. Zwracam wzrok na Annie i odruchowo ręką wędruję do jej brzuszka. - Cześć, Finnick Junior - nazwanie dziecka tej dwójki przychodzi automatycznie. Wiem jednak, że to mogło zranić dziewczynę. Unoszę głowę i zabieram dłoń, nabierając przepraszający wzrok. Rudowłosa tylko macha ręką na znak, że nic się nie stało.
- Rozmawiałyśmy właśnie o tegorocznych organizatorach. Sama śmietanka. Najlepsi stratedzy z dystryktów, mądre głowy z trójki i piątki - odzywa się Johanna, a ja zmuszona jestem spojrzać w tamtą stronę. Pierwszą twarzą, która przykuwa moją uwagę jest mężczyzna o szarych oczach i ciemnych włosach. Tak bardzo podobnych do moich. Gale także patrzy w moją stronę z nieodgadnioną miną, więc szybko rezygnuję i wykręcam się do niego plecami.
- Mam do was sprawę, wszystkie wiemy, o co chodzi. Ale z pewnością nie możemy obgadać tego tutaj.. - mówię w końcu i zagryzam dolną wargę.
- Jakieś propozycje, w takim razie? - ciemnowłosa odzywa się, unosząc brew ku górze. Obydwie swój wzrok kierujemy na drobną kobietę.
- Tak, ja znam jedno miejsce.
Kaptur na głowie zaczyna mi doskwierać, jednak to jedyny sposób, by przejść niezauważoną ulicami Kapitolu. W innej sytuacji nawet bym go nie zakładała w obawie przed uduszeniem się z gorąca, jednak teraz każdy mieszkaniec miasta był zainteresowany tylko i wyłącznie Igrzyskami Głodowymi, a spotkanie jednego z mentorów skończyłoby się długim wypytywaniem o wszelakie szczegóły. Na szczęście po półgodzinnej wędrówce, Annie skręca w prawo i wspina się na schodki małej kawiarenki urządzonej w pastelowych kolorach. Jest aż nadto słodka, ale nie znajdziemy lepszej miejscówki w szybkim czasie. Za półtorej godziny ma odbyć się wspólny obiad. We trzy siadamy przy stoliku w kącie lokalu i zamawiamy kawę.
- Musimy stworzyć solidny sojusz. To nie mają być zwykłe igrzyska, jak zapowiedział Plutarch. Nie wiemy, czego się spodziewać, więc uznałam, że w kupie mamy przewagę - mówię i, o dziwo, kobiety od razu przyznają mi rację.
Zaczyna się rozmowa o zdolnościach naszych trybutów. Dwójka Annie - Wiktor i Rose są przydatni jeśli chodzi o szybki kamuflaż czy przenoszenie ciężarów. Trybuci Johanny są bardziej przydatni - Josh jeszcze rok temu, zanim rebelia się uaktywniła, chodził na zajęcia z szermierki, natomiast matka i starsza siostra Angeliny są pielęgniarkami. Niewątpliwie ta para z całej trójki ma największe szanse na zwycięstwo. Chociaż zawodowcy z drugiego rejonu, ścisłego centrum stolicy także wyglądają na groźnych. Enobaria musi być z nich dumna.
Godzinę później jesteśmy już z powrotem w ośrodku szkoleniowym. Tym razem jednak zostajemy zauważone przy samej bramie przez grupkę nastolatek, nie w wieku starszym niż trzynaście, czternaście lat, które nie dają nam spokoju dopóty, dopóki nie podpiszemy ich koszulek markerami. Moja "sława" zdecydowanie zaczyna mnie przygnębiać.
Po obiedzie, w czasie czterdziestominutowej sjesty spotykam się z Lucasem i Mary i tłumaczę im zasady sojuszu, które wcześniej ustaliłam z innymi mentorkami.
- Czyli mamy się trzymać razem i w razie rozproszenia w ciągu pierwszego dnia mamy ich nie atakować, a gdy zostanie tylko nasza szóstka, mamy wiać jak najdalej od nich? - dziewczyna powtarza moje słowa, a ja kiwam głową. Dokładnie tak. Jej mina zdaje się zmieniać z każdą sekundą - począwszy od zadziwieniu, szoku przez złość, bezradność aż w końcu na zrozumieniu kończąc. Wygrałam tę bitwę. - Okej. Niech będzie. Nie chcę skonać sama na tej cholernej arenie - wypuszcza głośno powietrze, a ja zerkam na jej przyjaciela.
- Ale odłączamy się, gdy zawodowcy zginą - kiwam głową na zgodę i przybijam z nimi żółwika. To maksimum na jakie mnie stać, boję się przybliżyć do moich podopiecznych, bo wiem, że potem trudniej będzie mi się od nich odzwyczaić. A z resztą - jakby to stwierdziło wielu mentorów - bliższe kontakty ze swoimi trybutami są nieprofesjonalne. Co za bzdury.
Odprowadzam wychowanków do windy i żegnam się z nimi. Mam teraz kilka godzin dla siebie, choć zapewne powinnam je spędzić na dokładnym śledzeniu dożynek i ponownym przyglądaniu się innym zawodnikom, by móc ustalić ich mocne i słabe punkty. Effie wyruszyła na miasto, by porozmawiać wstępnie ze sponsorami, więc apartament jest pochłonięty dobijającą ciszą. Po raz pierwszy przeszkadza mi samotność. Idę więc w stronę telewizora i ustawiam go na powtórkę wczorajszych uroczystości. Podgłaśniam głos Paylor i teraz przynajmniej w moich uszach uciążliwe piszczenie systemu przeciwwłamaniowego zagłuszają odgłosy z głośnika. Siadam na długiej kanapie po turecku i na kolanach kładę sobie poduszkę. Kładę na niej ręce i zrezygnowana zaczynam oglądać twarze kolejnych dzieciaków. Pociesza mnie fakt, że osób poniżej piętnastu lat jest tylko czworo - wnuczka prezydenta Snowa reprezentująca jedynkę, chłopiec w wieku czternastu lat z trójki o imieniu Jamie, oraz dwie dziewczyny z ósemki i jedenastki. Większość trybutów z pozostałych stref wydaje się być tak samo niebezpiecznych co Mary czy Rosalinda. Jednym wyłapanym przeze mnie zagrożeniem jest dwójka nastolatków z drugiego regionu. Clarissa i Nathaniel są dość dobrze zbudowani i od razu nabieram do tej dwójki szacunku. Nie zmienia to jednak faktu, że będę musiała pomóc naszemu sojuszowi ich pokonać.
By nie pominąć żadnego szczegółu cały czterdziestopięciominutowy materiał oglądam już trzeci raz, jednak jak na złość żadna z postaci nie zmienia chociażby sposobu chodu. Mimo to, brnę dalej. Ilebym dała, by móc podejrzeć salę ćwiczeń, jęczę cicho i nawet nie słyszę, kiedy podchodzi do mnie Lauren i nie czekając na zaproszenie siada obok mnie. Stwierdzam, że czuje się swobodnie jak na rygorystyczne normy, których powinna się zapewne trzymać, ale wcale nie mam jej tego za złe.
- Coś ciekawego? - unosi brew, spoglądając w moje notatki. Nie miałam czasu na kaligrafowanie tekstu, więc mam wątpliwości, czy kobieta cokolwiek z nich odczyta.
- Nie, ciągle nie mogę rozgryźć tych ludzi - krzywię się, co raz spoglądając na ekran. Czuję jak moje notatki są mi zabierane razem z długopisem. Przenoszę zdziwiony wzrok na blondynkę, a ta tylko wzrusza ramionami.
- Co? Chcesz im pomóc czy nie? - wzdycham tylko i przypatruję się, jak moja wybawicielka namiętnie pisze całe wypracowanie pod moimi wypocinami. - Peeta wyszedł o szóstej, zanim ktokolwiek inny się obudził. Poprosił mnie, bym nie zdradzała jego obecności nikomu, ale skoro sama się o niego spytałaś... Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć - znienacka towarzyszka przemawia obojętnym tonem, nie przerywając pisania. Wiedziałam, że to nie był sen. To nie mógł być sen. Ale gdzie jest mój ukochany teraz? I dlaczego nikt nie wie o jego obecności w Kapitolu? Wzdycham i staram się skupić myśli na igrzyskach. Wkrótce zapiski Lo, bo tak postanowiłam ją nazywać, mają długość dwóch kartek i wędrują z powrotem na moje kolana. Zaczynam wodzić wzrokiem po tekście.
- Jesteś niezła. Wiesz, teraz mam wątpliwości, czy aby na pewno jesteś stąd.. - mruczę pod nosem, głównie do siebie, lecz szybko słyszę swoją odpowiedź:
- Właściwie, to nie urodziłam się tutaj. To znaczy, moja mama pochodzi stąd, ale mój tato pochodzi z Czwartego Dystryktu - patrzę na nią zszokowana, czekając na więcej szczegółów. - Przyjechałam tu kilka lat temu. Nikt zapewne mnie nie przedstawił do końca. Bright to tylko nazwisko na bezpieczny pobyt tutaj. Nazywam się Lauren Odair.
- Właściwie, to nie urodziłam się tutaj. To znaczy, moja mama pochodzi stąd, ale mój tato pochodzi z Czwartego Dystryktu - patrzę na nią zszokowana, czekając na więcej szczegółów. - Przyjechałam tu kilka lat temu. Nikt zapewne mnie nie przedstawił do końca. Bright to tylko nazwisko na bezpieczny pobyt tutaj. Nazywam się Lauren Odair.
_
Wow, spięłam się i dokończyłam wcześniej. Zwolniłam się ze szkoły, bo fatalnie się czuję, chyba coś mnie bierze i pomyślałam: czemu nie? I skończyłam! Postanowiłam wprowadzić kilka tajemnic, które będą się mieszały z igrzyskami, z wielkim romansem (no, zgadujcie: Peetniss czy Galeniss? :D) i problemami. Myślę, że następny rozdział pojawi się dopiero po niedzieli, bo zapowiada się kolejny napięty weekend. I kiedy tu odpocząć? :/
No, tak czy siak, mam nadzieję, że się podoba. Zostawiajcie komentarze, bo jestem ciekawa Waszych opinii. Zapraszam też do obserwowania w prawej kolumnie, by być na bieżąco z nowymi rozdziałami! :)
Miłego dnia trybuci!
I niech los zawsze Wam sprzyja!
No nie skończyć w takim momencie ?! PEETNISS ! *-*
OdpowiedzUsuńsuper, super, super *.*
OdpowiedzUsuńteraz chyba moja kolei, muszę brać z ciebie przykład i nadrabiać zaległości ; DD
weny ; 33
huhuhu :D Kocham! Naprawdę ♥ Oczywiście, ja jako team Peeta chcę Peetniss, ale pewnie nikt mnie nie posłucha ;-; No to ten xD weny weny weny! :* I dodaj nn jak najszybciej, bo zwariuję !!!
OdpowiedzUsuńSkąd wiesz? :D Haha, nowy rozdział może zawierać mniej Peety, ale kto wie. Może coś zmienię :p
UsuńDziękuję! Rozdział powinien się pojawić jutro albo nawet dzisiaj późną nocą.
Fantastyczny!!! Genialny wręcz! Matko kończyć w takim momencie. Czekam z niecierpliwością na następny!
OdpowiedzUsuńWstaw jak najszybciej nowy rozdział :) Ja tam liczę na Peetniss :3
OdpowiedzUsuńUwielbiam to czytać *-* liczę na Galeniss ale jak widzę jestem jedyna :'(
OdpowiedzUsuńEoeyeeyehdieoeoeeeeeee... Odair?! Czy tylko ja zwróciłam uwage na zakończenie??? Bo uważam że jest jedwabiste (jak widać staram się nie używać wulgaryzmów xD)
OdpowiedzUsuń