poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział VII.

      Otwieram oczy i wpatruję się w ciemne niebo. Jest prawie takie samo, jak to w dwunastce z tą różnicą, że łuna miasta zasłania gwiazdy.  Dziwne, ale ten widok sprawia, że jestem spokojna. Na szczęście śpiąc niewiele mnie ominęło i dopiero za chwilę Mary i Lucas będą wracali do apartamentu. Do tego czasu nadal mogę leżeć na dachu. Odwracam głowę, by spojrzeć na blondyna bawiącego się polem siłowym. Chociaż od wyproszenia Gale'a z apartamentu i przyjścia tutaj minęło dobre pół godziny nadal nie wymieniłam chociażby jednego słowa z Peetą. Ale teraz jest inaczej, czuję to. Przyszedł zauważony, tylko po to, by pozbyć się "szkodnika". Podpieram się na rękach i siadam bezszelestnie.
    Przypominam sobie nerwy sprzed kilkunastu minut.
    - Potrzebujesz powtórki? - głos Peety jest przesiąknięty złością. Nie przypominam sobie, bym wcześniej usłyszała ten ton wychodzący z ust mojego ukochanego.
    - Nie, z moim słuchem jest wszystko w porządku - odpowiada Gale i wstaje z łóżka. - Twój chłoptaś wrócił, wiec chyba nic tu po mnie - tym razem słowa są skierowane w moją stronę. Zagryzam dolną wargę. Czuję się winna, bo w końcu to on nie pozwolił mi upaść wtedy na korytarzu. I to on przetransportował mnie tutaj i podał leki. Opuszczam głowę, bo nie chcę widzieć, jak którykolwiek z nich robi coś, czego później mógłby żałować. Na szczęście nic takiego nie następuje. Słyszę tylko dwie pary butów wychodzących z pomieszczenia. W końcu unoszę głowę i jestem sama w pomieszczeniu. Ani Peeta, ani Gale nie wracają. Smucę się, bo wiem, że prawdopodobnie ten pierwszy się już ulotnił. Nie chcę być sama i choć czuję się nie najlepiej, podnoszę się do pionu, po czym opuszczam pomieszczenie. Tuż przy drzwiach stoi Lauren, w naszym otoczeniu jednak jest kilka innych blondynek, dlatego dziewczyna wskazuje mi palcem w górę. Marszczę czoło, bo kompletnie nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Dopiero po kilku lub kilkunastu sekundach olśniewa mnie. Dach!
    Nagle czuję potrzebę ucieczki. Jak najszybciej muszę znaleźć się na dole. Wstaję, tym razem robiąc więcej hałasu i zostaję zauważona.
    - Co robisz? - mój towarzysz marszczy czoło i prostuje się. Powoli zmierza w moją stronę.
    - Myślałam, że masz mnie dość - wzruszam ramionami, na co chłopak przyspiesza kroku i otula mnie swoim ramieniem.
    - Potrzebuję cię, Katniss - jego słowa wydają się być tak bardzo odległe od zwykłego "kocham cię", choć pewnie sa bardziej szczere. Zaskakuje mnie to wyznanie, ale cieszę się. Dobrze jest być znów w objęciach Peety. Uśmiecham się pod nosem i czuję, że jestem w miejscu, w którym powinnam być. Ale czy to wszystko jest sprawiedliwe?
    Zawiodłam Peetę. Zagryzam dolną wargę. Nagle czuję się okropnie.
    - Ja.. ja muszę iść - mruczę i wyplątuję się z jego ramion, po czym szybko kieruję się w stronę klatki schodowej.
    Zbiegając po schodach, kilka razy się potykam, ale dzielnie brnę dalej. W końcu docieram do swojego apartamentu i już chcę zaryglować za sobą drzwi, kiedy te się otwierają, odpychając mnie do tyłu. Widząc Mary z Lucasem, oddycham z ulgą i przywołuję na twarz uśmiech.
    - To było okropne - wzdycha dziewczyna i pada na kanapę.
    - Nie przesadzaj - śmieje się chłopak, po czym zajmuje miejsce obok niej i teraz obydwoje patrzą na mnie wyczekująco. Chwilę stoję gapiąc się na nich głupio. Czując, jak do oczu dochodzą mi łzy, zamykam oczy i mruczę coś o tym, że muszę na chwilę do łazienki.
    Pochylam się nad umywalką i płuczę twarz chłodną wodą. Oddychając głęboko, patrzę w swoje odbicie. Cóż, moja ekipa przygotowawcza musi się pogodzić z faktem, że nie mam już zamiaru nosić ich roboty. Chcę być sobą. Chcę mieszkać w Dwunastym Dystrykcie w Złożysku, gdzie panuje największy głód, chcę chodzić rankami na polowania z Gale'em za wyznaczone granice, chcę sprzedawać swoje zdobycze na Ćwieku lub wymieniać się nimi na olej czy zboże. Po powrocie ze szkoły pragnę spędzać czas z rodziną, z Prim, a nawet poświęcić więcej uwagi mamie. Ale wszystko przepadło. Przez garstkę głupich jagód.
    Zaciskam mocno zęby, by nie chwycić czegoś i tym nie cisnąć w lustro. Łapię się krawędzi umywalki i staram się uspokoić oddech. Muszę iść do salonu, do moich podopiecznych, by się nimi zająć. Muszę interesować się ich losem. Muszę pomóc im w przetrwaniu, zdobyć sponsorów, postawić ich życie ponad wszystko inne.    
    - Katniss! Zaraz zostaną wyemitowane oceny indywidualne, a ty się gdzieś grzebiesz - niezadowolony głos kobiety przecina przestrzeń, a ja podchodzę bliżej.
    - Przepraszam, Effie - mówię cicho jakbym była małym dzieckiem przepraszającym za stłuczenie szklanki i zasiadam obok swoich trybutów. W tej samej chwili na ekranie telewizora pojawia się sylwetka Caesara Filckermana siedzącego przy biurku z plikiem karteczek.
    - Panie i panowie! Jak wiecie, naszych trybutów oceniono w skali od jednego do dwunastu po kilku dniach dokładnej obserwacji oraz dzisiejszym specjalnym treningu końcowym. Organizatorzy przyznają... - dziennikarz zaczyna swoje wyliczanie, a ja szybko chwytam za notatnik i zapisuję jego słowa. Dziewczyna i chłopak z pierwszej strefy otrzymują po dziesięć punktów. Nathaniel Lee - dziewięć punktów, a Clarissa Morgan - dziesięć. Wygląda na to, że Enobarnia dostała naprawdę dobrych zawodników. Zapisuję dalej. Rose Welch i Wiktor Bennet - trybuci Annie Odair dostają po siódemce. Muszę przyznać, że parka Johanny też poradziła sobie nieźle - osiem i jedenaście punktów. W końcu nadchodzi pora na moich podopiecznych. Kładę notatnik na bok i pochylam się do przodu, opierając ręce na kolanach.
    - Ze strefy dwunastej: Lucas Campbell kończy w wynikiem... dziewięciu punktów! - chwila przerwy. - I ostatnia trybutka, ale wcale nie gorsza Mary Price otrzymuje osiem punktów.
    Uśmiecham się zadowolona i przybijam piątkę z tą dwójką, a stylistka Luke'a otwiera szampana, po czym wlewa go do kieliszków. Jestem z nich dumna, więc szybko i ja dołączam się do toastu, zapominając na chwilę o problemach. Wiem, że one wkrótce wrócą, ale jak na razie wolę się cieszyć, aniżeli płakać.
    - Więc, pochwalcie się nam, co zrobiliście - słyszę zachrypnięty męski głos i wykręcam głowę.
    - Haymitch! - kapitolińska opiekunka podrywa się i jednym susem pokonuje odległość dzielącą ją od mężczyzny po czterdziestce. Całuje go w oba policzki, a ja marszczę czoło. Jak dotąd chyba ani razu nie widziałam moich opiekunów w tak bliskiej relacji. O dziwo, wcale mi to nie przeszkadza.
    - No, dalej. Mary? Jak było? - mentor zachęca nastolatkę puszczeniem perskiego oka, zasiadając między mną a kobietą.
    - Dziwnie. Najpierw wywołali mnie. Ukłoniłam się im i poszłam zastawić pułapkę na zwierzę, czy innego trybuta - wzrusza ramionami, co jest równoznaczne z tym, że już skończyła. Wzdycham cicho i przenoszę wzrok na jej przyjaciela.
    - No, pochwal się Luke. Wszyscy wiemy, że masz nam sporo do powiedzenia - nie mylę się. Tylko skończę ostatnią sylabę, a chłopak już otwiera usta gotowy do swojego monologu. Jest zupełną przeciwnością Marii, ale obydwoje zadziwiająco pasują do siebie, uzupełniają się. Dochodzę po raz kolejny do wniosku, że na pewno ta cała sytuacja z igrzyskami ich przerasta i tak naprawdę nie chcą stracić siebie nawzajem. Tak jak ja nie chciałam stracić Prim.
    Prim. Obraz mojej siostry pomagający rannym dzieciom pod pałacem Snowa powraca.  Obydwie wpatrujemy się w siebie, przekazując telepatycznie wieść, że to już koniec, zaraz będziemy razem. A potem fala wybuchu kolejnych "prezentów" odpycha mnie do tyłu, spalając i niszcząc moją skórę. Nie było szans, by ktoś przetrwał w kolejnym kroku próby podbicia Kapitolu, który do tego czasu sam zdążył się poddać.
    Przełykam głośno ślinę i wracam do rzeczywistości, bo nie chcę, by moje myśli popłynęły dalej, na niechciane tematy. Dopiero teraz orientuję się, że Lucas nadal gada jak najęty i nawet nie doszedł do połowy pokazu. Effie co jakiś czas go zatrzymuje i prosi, by mówił wolniej, wyraźniej, ale jej prośby na nic się zdają. Nagle wyłapuję zdanie "wystrzeliłem w ich stronę" na co szybko zrywam się z miejsca.
    - Zrobiłeś co?! - patrzę na niego przerażona. Pewnie tylko się przesłyszałam. Chyba.
    Chłopak przerywa swoją wypowiedź i głupkowato się szczerzy.
    - Mój ojciec był jednym z organizatorów igrzysk, zanim zabili go rebelianci. Opowiedział mi o twoim pierwszym pokazie umiejętności trybuta, byłem zachwycony. Więc postanowiłem, czemu nie? - w mojej głowie myśli biegną jak szalone. Zdziwienie w błyskawicznym tempie zmienia się na smutek z powodu śmierci ojca Lucasa, potem przeobraża się w przerażenie, a kończy na złości.
    - Luke! Coś ty narobił? - kapitolińska opiekunka wyręcza mnie pytaniem, za co jestem jej wdzięczna. Trybut widocznie się peszy.
    - Ale... - urywa, bo Haymitch wtrynia się mu w słowo.
    - Podziałało? Podziałało. Włócznia to nic takiego. I tak nie zrobiłby krzywdy żadnemu z organizatorów, bo są oddzieleni od zawodników polem siłowym - mężczyzna przybiera minę mówiącą: "wyluzuj", a ja upodabniam sobie zaistniałą sytuację do mojej, sprzed dwóch lat. Faktycznie, posłałam w stronę realizatorów Igrzysk Głodowych strzałę z łuku i trafiłam w jabłko wsadzone w gębę upieczonej świni. Irytowało mnie późniejsze zachowanie Effie, więc ja postanawiam być bardziej wyrozumiała i odpędzam gniew. Boję się jednak podważać autorytetu kobiety, siadając na kanapie, klepię chłopaka po plecach. - Ważne są wyniki, to od nich zależy, czy znajdą się sponsorzy czy nie. Tylko w gwoli przypomnienia... - kończy ciszej, a ja zauważam, że teraz złotowłosa wpatruje się w Haymitcha tym samym wzrokiem, którym chwilę później podarowała Lucasowi.
    - Okeeej... - w końcu ja się odzywam, kiedy cisza pomiędzy tą dwójką robi się dziwna. - Wszyscy przyznamy, że był to kolejny dzień ciężkiej roboty i z pewnością nasi podopieczni są już mocno zmęczeni. Dlaczego więc nie udamy się na kolację, a potem do łóżek?
    Jak na zawołanie wspomniani trybuci na wieść o jedzeniu, podrywają się z miejsca i wchodzą na podest, po czym zajmują swoje miejsca na stole. Ruszam w ich ślady i w krótkim czasie pochłaniam dwa naleśniki kokosowe z sosem truskawkowym. Nigdy dotąd ich nie próbowałam podczas moich krótkich pobytów w Kapitolu, ale muszę przyznać, że są naprawdę smaczne. Po skończonym posiłku wszyscy rozchodzą się do swoich pokoi, a Haymitch zostaje odprowadzony do windy przez Lauren.
    Mimo iż praktycznie cały dzień spędziłam na dopingowaniu Luke'a i Marii oraz leniuchowaniu, nie mam siły, żeby wejść pod prysznic, dlatego wybieram wannę. Kiedy ta jest już zapełniona gorącą wodą do połowy, wlewam olejku czekoladowego i chowam nagie ciało pod warstwą piany. Powoli zaczynam opłukiwać ciało wodą. Jutro ważne wywiady i bankiet, muszę być w formie, powtarzam sobie cały czas w głowie, starając się zagłuszyć głosik przypominający mi o Peecie i Gale'u. Kiedy przyłapuję się na usypianiu, szybko nurkuję, po czym jak oparzona wyskakuję z miednicy wielkości połowy mojego pokoju w Dwunastym Dystrykcie i opatulam ciało ręcznikiem. W takim ubiorze wskakuję do łóżka, rozczesując palcami mokre, sklejone włosy. W końcu moja walka z kudłami kończy się sukcesem, a ja po zażyciu tabletek nasennych, opadam na pościel i momentalnie usypiam.
    - Katniss, obudź się! - słyszę nad sobą krzyk.
    - Peeta... - mruczę zaspana i pocieram oczy, by lepiej widzieć. - Jest środek nocy... - swoją drogą dziwne, że nikt nie usłyszał blondyna. Po chwili ryzykuję stwierdzeniem, że pewnie ściany i drzwi są wyciszane.
    - Muszę coś ci powiedzieć - czekam na ciąg dalszy, ale kiedy ten nie następuje, uznaję, że pora na mój ruch.
    - Nooo? - wydaję dźwięk podobny do burczenia odkurzacza i przekręcam się na drugi bok.
    - Chcę ci wyjawić prawdę. Której ty nie znasz. Bo okłamujesz samą siebie - chwila przerwy. Wyobrażam sobie, że chłopak decyduje się, czy aby na pewno chce wypowiedzieć te słowa. - To przez ciebie trafiliśmy na arenę. To przez ciebie prawie zginąłem, chciałaś bym zginął. Dałaś mi jagody, bo pomyślałaś, że dam się nabrać. Nie jestem taki łatwy. To ty stałaś się powodem buntów i rebelii, to przez ciebie zginęły tysiące ludzi. Jesteś zła. Jesteś zmiechem - ostatnie zdanie wypowiada jadowicie, tym samym tonem, co kilka miesięcy temu w podziemiach. Nie, to nie dzieje się naprawdę...

_
Jest i tak bardzo oczekiwany nowy rozdział. Tylko mnie nie bijcie za to, że kazałam Wam czekać tak długo, ale zbliżające się egzaminy wprawiają w zwariowanie moich nauczycieli jak i rodziców i muszę się ciągle "uczyć, uczyć, uczyć", żeby mieć dobre wyniki. Pewnie wiecie, jakie to irytujące, więc znacie moją sytuację. Następny rozdział postaram się wstawić pod koniec tygodnia, ewentualnie w poniedziałek. Ach! No i nie bijcie mnie za zakończenie, musiałam ;D No to ten tego, no to ja uciekam.
Pytania wszelkie TUTAJ
Dobranoc wszystkim! :*

I niech los zawsze Wam sprzyja!

12 komentarzy:

  1. Jejuu ;__; Rozdział cudny jak zwykle, ale zakończyć w takim momencie?! Miałam już nadzieję, że wszystko będzie w porządku, a ty mi tu wyskakujesz, że nie :C Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, a i powodzenia w szkółce <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, w końcu wszystko skończy się dobrze, a Peecie uda się namówić Katniss na małe Petnissiątka. :D Tyle od pani Collins. U mnie się będzie jeszcze do tego czasu dużo działo między tą dwójką.
      Dziękuję, na pewno się przyda <3

      Usuń
  2. Ja wiem, że powinnam się skupić na tym, że Peeta znów uważa Kotne za zmiecha, ale mnie interesuje coś innego... Peeta przyszedł do Katniss jak ta spała nie ? Przytoczę tu więc pewien fragment : '' opatulam ciało ręcznikiem. W takim ubiorze wskakuję do łóżka '' OMG! <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, można się domyślić, że podczas spania Katniss ten ręcznik się zsunął z ciała dziewczyny, gdy ta się wierciła ;D Hahahah, kocham Twój tok myślenia. *.*

      Usuń
    2. No co ? Ciekawa byłam ;D

      Usuń
  3. huhuhuh! będą Peetnisiątka! ♥ no i mam nadzieję, ze w kolejnym rozdziale Peeta bedzie 'zdrowy' c: Weny i powodzenia w szkole! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko a czo to Peeta ponownie osaczony? Kolejny niesamowity rozdział! Życzę dużo weny, choć jak widać dopisuje. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, biedny Peeta :<
      Dziękuję i mam nadzieję nie zawieść w następnych rozdziałach :D

      Usuń
  5. No ej :< Nie mam czasu, ogarnęłam tylko końcówkę...ty mi chyba pomysły kradniesz :( Nie zrozum mnie źle. Ale chodzi mi o sam powrót osaczenia i w ogóle :<<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, nie bój się. Nie mam zamiaru powtarzać Twojego schematu ze szpitalem czy coś. Sama Collins pisała, że Peeta miewał napady, więc nie mogłam z nich zrezygnować w swoim opowiadaniu :)

      Usuń
  6. Po pierwsze. czyżby mój zryty umysł wyczuwał Hayffie xD
    Po drugie. Jcjdodxoxw(tak uwielbiam pisać bezsensowne literki :3) Jak mogłaś tak skończyć rozdział
    i po trzecie. Stałam się twoją wierną fanką :)

    OdpowiedzUsuń